Ranking BBC – top 20 tenorów

No dobrze, soprany nie wywołały szału i reakcja moich Czytelników była jak najbardziej właściwa, myślę, że prawdziwe gromy dopiero się zaczną…

Powtarzam jeszcze raz – ranking BBC nie jest w żadnym wypadku prawdą objawioną. Powiem więcej, został skonstruowany wybitnie źle, ale o tym za chwilę… Najpierw przekonajcie się, z czym mamy do czynienia:

 20 największych tenorów w historii

20. Siergiej Lemieszew

19. Wolfgang Windgassen

18. Alfredo Kraus

17. Anthony Rolfe-Johnson

16. John McCormack

15. Franco Corelli

14. Peter Schreier

13. Juan Diego Florez

12. Carlo Bergonzi

11. Tito Schipa

10. Peter Pears

9. Nicolai Gedda

8. Jon Vickers

7. Beniamino Gigli

6. Lauritz Melchior

5. Jussi Bjorling

4. Fritz Wunderlich

3. Luciano Pavarotti

2. Enrico Caruso

1. Placido Domingo

No dobrze, jeżeli nie wierzycie w to co wrzuciłem, możecie znaleźć gdzieś w internie oficjalne zestawienie… I od razu odpowiadam: nie, ktoś zrobił takie zestawienie na poważnie, możliwe, że nawet dostał za to pieniądze.

Problematyka Domingo

Placido Domingo, w mojej skromnej opinii jest największym tenorem najnowszej ery operowej (powiedzmy liczę od początku lat osiemdziesiątych – oczywiście śpiewali wtedy jeszcze wspaniali soliści Corelli lub Bergonzi, ale najaktywniejszy okres kariery mieli już za sobą). Domingo jest wspaniałym aktorem, inteligentnym i (co bardzo sobie cenie) normalnym człowiekiem. Jego repertuar przeszedł już do legendy, zwłaszcza, że w mojej opinii prezentuje prawie zawsze co najmniej solidny poziom.  Miał też gigantyczny wpływ na wizerunek i nieśmiały renesans opery, wziął na swoje barki dzieła światu nieznane i potrafi porwać solistów by dali z siebie 300% normy. Osobiście widziałem Placido Domingo w 2008 roku (a podchodziłem do tego spektaklu z rezerwą, mając na uwadze wiek i pracę inżynierów dźwięku wszystkich współczesnych nagraniach) i był po prostu niesamowity.

W każdym razie, Domingo wielkim tenorem jest i tego będę bronił. Natomiast nie sądzę by zasłużył na pierwsze miejsce w rankingu (zresztą, jeśli wierzyć anegdotom, sam zainteresowany był oburzony pierwszym miejscem). Jak dla mnie Domingo spokojnie zasługuje na pierwszą dziesiątkę, może nawet piątkę.

Ba, tylko kto powinien być na pierwszym miejscu?

Problematyka Caruso

Bardzo rzadko spotykam się z ludźmi, którzy kwestionują uznanie Enrico Caruso za najwybitniejszego tenora wszech czasów. To, co ten człowiek wyczyniał z głosem, to jak potrafił zgłębić sens danej frazy (ba! często i słowa) do dziś zachwyca kolejne pokolenia.

Gdybym miał zrobić mój ranking tenorów, Caruso zająłby bez żadnej dyskusji pierwsze miejsce. Tylko, że… znowu – liczymy nagrania, czy karierę śpiewaka? Tu jest właśnie pies pogrzebany. Caruso nagrał kilka płyt (żadnej opery w całości) i w każdym innym przypadku to by nie wystarczyło, jednak te płyty do dziś oddziałują na najmłodsze generacje śpiewaków, tak jak nagrania operowe Callas.

Choć z przyczyn technicznych nie wrzucałbym Caruso do rankingu, pozostaje jeszcze jeden problem – kto jak nie on?

Co mi się w rankingu podoba?

Przyznaję, jest to dość dziwna zbieranina, ale znajdziemy tu trochę dobrych rzeczy. Przede wszystkim dobre miejsce dostał Vickers i Gedda (bałem się, że nie docenią tego śpiewaka), cieszy mnie wysoka lokata Bjorlinga (choć chyba i tak za niska), Melchiora i Wunderlicha (choć tego dałbym pod koniec 10, w końcu jego wspaniała kariera nie trwała zbyt długo). Fajnie, że Bergonzi zajął wysoką lokatę i… no niestety to tyle.

Co nie wyszło?

A od czego zacząć? Może rzecz, która najbardziej rzuca się w oczy: jakim cudem nie dali żadnego miejsca Mario del Monaco, Giacomo Lauri-Volpiemu i Giuseppe di Stefano (co bardziej zabawne, ulubiona partnerka sceniczna tego ostatniego zajęła pierwsze miejsce wśród sopranów). I żeby nie było: nie należę do wielkich fanów del Monaco i di Stefano. No dobra, jeszcze jestem w stanie zrozumieć brak Lauri-Volpiego, bo nie zostawił zbyt wielu nagrań. Jednak nie znalazło się miejsce ani dla nich, ani dla Luigiego Alvy, Jose Carrerasa (w końcu, gdy był młody zostawił kilka naprawdę wartościowych nagrań), Richarda Tuckera i Richarda Taubera…

Inna kwestia – uwielbiam Juana Diego Floreza, jednak nie widzę powodu by dawać mu trzynaste miejsce, kiedy solista nie miał nawet czterdziestu lat (a jeśli chcieli wziąć kogoś z Peru, to mogli dać Alvę), nie sądzę by Peter Schreier zasługiwał na pierwszą dwudziestkę, podobnie Anthony Rolfe-Johnson. Przewija się też kilka nazwisk dawnych (tak jak Rosa Ponselle): Schipa, Gigli, Melchior, McCormack, Lemieszew – pozostaje pytanie, czy tych wspaniałych solistów jest sens zamieszczać na liście…

No i w przypadku miejsc ostatnia, najważniejsza uwaga: konia z rzędem temu, kto dał piętnaste (!) miejsce Franco Corelliemu i osiemnaste Alfredo Krausowi!

Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy zgodzą się na Petera Pearsa (choć moim zdaniem słusznie, że go zamieszczono, choć może na dziesiątej pozycji), podobnie jak na niskie miejsce Windgassena (ciężko mi sobie wyobrazić nagrania oper Wagnera bez jego udziału). Jednak zważywszy na inne problemy tego rankingu, to zaledwie niedopatrzenie…

No, myślę, że już się nadenerwowałem – czekam na Wasze opinie.

Informacje o poprostuopera

Pasjonat opery, dobrej literatury i gier RPG. Operę pokochał w szkole podstawowej i jest jej wierny od dobrych dwudziestu lat. Preferuje starą szkołę, choć nie odrzuca wszystkiego, co oferuje współczesna opera. Ponieważ gust prowadzącego zmieniał się przez te wszystkie lata, wiele starych wpisów (zwłaszcza tych dotyczących nagrań i ulubionych śpiewaków) jest częściowo nieaktualnych. Najstarsze wpisy (zwłaszcza z lat 2011-2018) podlegają regularnej aktualizacji. Wszelkie prawa zastrzeżone: kopiowanie, powielanie i przekształcanie artykułów za zgodą autora (proszę pisać maila na adres poprostuopera@gmail.com, na pewno odpowiem)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

54 odpowiedzi na „Ranking BBC – top 20 tenorów

  1. Robert pisze:

    Ja sobie pozwolę wrzucić skromne trzy grosze zanim pojawią się szersze i ciekawsze opinie. Moim zdaniem lepiej by takim rankingom zrobiło gdyby ich organizatorzy nie robili miejsc punktowanych tylko po prosu zamieścili listę (np. alfabetycznie lub wg.daty urodzenia) śpiewaków, których uważają za godnych upamiętnienia.
    Przedstawiona lista BBC jest, oczywiście, równie dziwaczna i przypadkowa jak zestaw sopranów. Mój sprzeciw budzi umieszczenia na niej Flóreza. Sorry bardzo, ale to jest sympatyczny, bardzo dobry jak na dzisiejsze czasy leciutki tenor do kilku ról Rossiniego. I tyle. Ani z niego porywająca osobowość sceniczna, ani nie poraża wszechstronnością. Wręcz przeciwnie: ogrywa ciągle 2-3 role, a kolejne próby wzbogacenia emploi (Książę w „Rigoletto”, Nadir w „Poławiaczach pereł”) kończą się niepowodzeniem. Jeżeli JDF ma miejsce na tej liście to gdzie jest Kaufmann, Beczała czy nawet Alagna?
    Nie zgadzam się, oczywiście, także na 1 miejsce Dominga, choć bardzo doceniam tego artystę i miejsce w takim zestawieniu bardzo mu się należy. Jeśli miałbym wymienić tenorów (pomijając aktualnych gwiazdorów), których uważam za najwybitniejszych we współczesnej erze nagraniowej, tj. powiedzmy po 1950 roku to są nimi (kolejność przypadkowa): Jussi Bjoerling,Jon Wickers, Carlo Bergonzi, Fritz Wunderlich, Franco Corelli, Nicolai Gedda, Alfredo Kraus, Luciano Pavarotti, Placido Domingo, Giuseppe Di Stefano, Mario del Monaco, Luigi Alva, Peter Pears…Gdybym,przymuszony, musiał wymienić tylko trzech artystów to są nimi: Bjorling, Kraus i Corelli.

  2. Michał pisze:

    Wspomniałbym jeszcze o Ramonie Vinay’u (w mojej opinii nagroda specjalna w kategorii ‚najlepszy Otello’) i Richardzie Tauberze, a z czystej prywaty o Kiepurze. Bez przyznawania miejsc. Myślę jednak, że są to artyści godni zapamiętania.
    Jeżeli chodzi o subiektywną przyjemność płynącą ze słuchania, najwięc znajduje jej w głosach Domingo, Bjorlinga, Di Stefano, Windgassena (podzielam opinie co do nagrań Wagnera) i Corelliego. Starając się natomiast wybrać, na podstawie obiektywnych przesłanek jednego tenora, postawiłbym na Corelliego. Śpiewał równie dobrze we wszystkich rejestrach, czego brakuje w zasadzie całej reszcie, a jego kreacje przeważnie były przemyślane aktorsko. Niekwestionowana gwiazda repertuaru canto di forza, wspominając tylko niezapomniane kreacje Manrica (nagroda specjalna w kategorii ‚najlepsze C” w historii muzyki’ za di quella pira), Cania, Calafa, z drugiej strony belcanto…cóż to tylko dowodzi, że nie było i nie będzie jednego, najlepszego tenora od wszystkiego.
    Oczywiście nie można nie zachwycić się Caruso ale na podstawie dostępnych nagrań wiemy tylko, że miał niesamowitą ekspresję i musiał wzbudzać zachwyt we współczesnych mu słuchaczach. Jednak to zbyt mało nagrań – nagroda honorowa – ‚ikona opery’.
    Domingo zajmuje pierwsze miejsce w wielu rankingach – to wspaniały, kompletny artysta ale wydaje mi się, że na tak wysoką pozycję przede wszystkim wpływa jego ujmująca osobowość, sceniczna i prywatna oraz fakt, iż wykonuje szeroki reperuar, śpiewając we wszystkich językach operowych, co przecież nie było tak częste wśród wielkich tenorów. Ponadto nagroda specjalna w kategorii ‚najlepsze E lucevan le stelle’ i ‚najlepsze Il était une fois à la cour d’Eisenach’.
    Nie bardzo pasuje mi w tym towarzystwie Florez z powodu niewielkiego jeszcze dorobku. Zgadzam się z przedmówcą, że nie dorównuje osobowością reszcie towarzystwa jednak jest bardzo dobrym, choć nie porywającym wykonawcą repertuaru belcanto. Nie można jednak czynić tenorowi laggero zarzutu z wąskiego repertuaru. To specyficzny głos, jednak gdyby nie on możliwe, że nie miałby kto zaśpiewać nam dzisiaj tych kilku ról Rossiniego.
    Co do reszty rankingu, raczej więcej bym dodał np. Del Monaco, Lauri-Volpi, może nawet Bonisolli, niż wyrzucił. Mimo wszystko cieszy też obecność trochę zapomnianych dziś artystów jak Schipa i Gigli, tylko po co przyznawać im miejsca?

    • Robert pisze:

      Jeśli idzie o Floreza to, mimo wszystko, można mu zarzucać pewien brak rozwoju. Jest wiele ról Mozarta, repertuar barokowy, który mógłby mu posłużyć. Tymczasem artysta i jego agent proponują nam już nie wiem którego Tonia w „Córce pułku” (i do tego w tej samej inscenizacji), Don Pasquale itd. Ale po co był Książę w „Rigoletto z którym Florez się smutno męczył w Dreznie (widziałem i słyszałem w teatrze 😦 )
      Przypominam że Peruwiańczyk nie jest odosobniony jeśli idzie o Rossiniego i bel canto: Lawrence Brownlee, Antonino Siragusa, John Osborn, Colin Lee…Myślę, że ma kto śpiewać ten repertuar.
      Oczywiście doceniam Floreza, uwielbiam go słuchać w jego koronnych rolach, ale zgadzamy się, że umieszczenie go na liście top 20 podczas gdy współcześnie działają inni wybitni tenorzy jest nadużyciem.

      • poprostuopera pisze:

        Cóż, zgadzam się, że Florez ma problem z niewielkim repertuarem (może być spowodowany tym, że karierę śpiewaka operowego zaczął dość późno) i jego „eksperymentalne” role nie wypadły tak dobrze jak Lindoro, czy Almaviva (uwielbiam go w tej roli 🙂 ), ale przyznam, że wolę jak śpiewak ma mały repertuar i utrzymuje sensowny głos niż niszczy go sobie jak 90% współczesnych śpiewaków (choćby Alagna). Aha, przyznam, że nie słyszałem jeszcze Floreza jako Nadira w „Poławiaczach Pereł”, a wiązałem z tą rolą nadzieję… Ktoś może się podzielić wrażeniami? 🙂 Wśród mojej top piątki pewnie znalazłby się Domingo, Bjorling, Corelli, Gedda i… nie wiem, albo Gigli (jeśli liczyć jego nagrania, bo wbrew pozorom trochę ich jest) albo Vickers (wielki śpiewak i świetny aktor, nawet w komediach sobie radził, choćby w „Sprzedanej narzeczonej”).
        Co do Corelliego – uwielbiam absolutnie jego role z okresu canto di forza, ale z belcanto… no powiem, że chyba nie dla mnie (słuchałem ostatnio jego „A te o cara” z „Purytanów” – głos świetny, ale maniera archaiczna). Mimo to ciężko sobie wyobrazić Rycerskość Wieśniaczą, Pajace, czy Turandota bez niego 🙂

    • poprostuopera pisze:

      O tak, pięknie wybrany zestaw najlepszych wykonawców arii 🙂 Do Corelliego dorzuciłbym jeszcze „Nessun Dormę”, a Domingo „La fleur que tu m’avais jetee”, „O souverin, o juge, o pere” (i nie łudźmy się – jeszcze kilka innych 🙂 ), „Zarzuty” stawiane osobowości Domingo są słuszne i powiem szczerze, że jakoś mi nie przeszkadzają. Pisałem zresztą o tym kilka tygodni temu – w dzisiejszych czasach jeśli śpiewak chce być szują, jego wybór, ale musi się liczyć z tym, że wszędzie sobie zrobi wrogów. A jeżeli miałbym dodać jeszcze jednego śpiewaka z najlepszą arią to niech będzie Bergonzi i jego boska „Una furtiva lagrima” 🙂

  3. marmarbog pisze:

    Ten ranking ma jeszcze więcej mielizn niż sopranowy, zwłaszcza, że tutaj już kompletnie nie wiadomo, jakie panowały kryteria…
    Zgadzam się z radością Szefa ws. Geddy, ale uważam, że jest za nisko. To bodaj najczęściej nagrywany tenor w historii, szalenie inteligentny, arystokratyczny, który wyśpiewał taki repertuar, o którym wiekszości można pomarzyć!
    Cieszę się też, że Pan Michał przypomniał o Ramonie Vinay’u. To mój ulubiony heldentenor, którego nagrania z pasją wykopuję. Nie tylko świetny Otello, ale także niezwykły Jose (jakże bursztynowy głos ma tutaj http://www.youtube.com/watch?v=g2smIJbH5Bk), świetny Samson, niezapomniany Tannahauser czy Tristan. Był też… ciekawym Falstaffem i Scarpią (spektakl z Nilsson i Corellim ocalał :-)).
    I mnie brakuje Luigiego Alvy, ale skoro jest młody Florez, to czemu nie bardziej zasłużony dla belcanta Bruce Ford?
    Brakuje Francisco Ortiza (znacie lepszy lament? co za nastrój! http://www.youtube.com/watch?v=wqyHnFqwrmw), co swiadczy o tym, że powoli odchodzi w zapomnienie (a nie powinien!).
    Nie ma też Jaume Aragalla, którego Pavarotti uznawał za najpiękniejszy tenor generacji.

    A skoto kryteria rankingu są tak płynne, to pozwolę sobie na kompletną prywatę – Siegfried Jerusalem.

    Petera Schreiera rozumiem, w końcu był pionierem w repertuarze dawniejszym niż XIX wiek i genialnym pieśniarze, tyle tylko – czy to było kryterium? A jeśli tak, to czy powinno być?
    Bo jeśli chodziło o (doskonałe!) role charakterystyczne w Wagnerze, to brakuje tu Heinza Zednika. Tak czy owak, Schreier to facet z innej bajki… W tym duchu winien tu być choćby Paul Elliott, jedno z nielicznych przeczuć, czym były kontratenory (http://www.youtube.com/watch?v=bT-pClK46G4; http://marcinboguslawski.blogspot.com/2013/04/kontratenor-czy-falsecista.html).

    Tak to bywa z tymi rankingami 😉
    Pozdro!

    • poprostuopera pisze:

      W sumie niegłupim rozwiązaniem byłoby zrobienie kilku rankingów (jak już muszą je robić) dzieląc śpiewaków ze względu na: różny okres epoki włoskie opery/pieśni/Wagnera/operę francuską itp. itd… Problem polega na tym, że poza garstką znawców pewnie nikt nie będzie tego czytał 😉
      Ale na poważnie, został tu poruszony bardzo poważny problem – jeżeli ten ranking przeczyta ktoś, kto nie ma bladego pojęcia o operze, BBC może naprawdę poważnie namieszać w głowach czytelników. Zresztą sprawa nie dotyczy tylko śpiewaków – ranking pianistów też zostawia sporo do życzenia.
      Ale na tym nie znam się wystarczająco dobrze, by zabierać głos 😉
      Pozdrawiam,
      MB

    • Robert pisze:

      Jeśli już tak „licytujemy”:) tenorowe zasługi dla bel canta to ja jeszcze zapytam gdzie jest niezapomniany Rockwell Blake, Gregory Kunde?… Nawiasem mówiąc ten ostatni staje się właśnie, na naszych oczach, wielkim interpretatorem Verdiego (niedawne świetne debiuty jako Otello czy Gustaw)

      • poprostuopera pisze:

        Kunde jako Otello? Ten sam co jeszcze parę lat temu śpiewał w „Purytanach” ? Wow, kto by się spodziewał 🙂
        A jeśli już mówimy o świetnych współczesnych tenorach, to warto wspomnieć o Jonanie Botha, świetnym Calafie, czy przede wszystkim Otellu.

  4. Michał pisze:

    Jak mogłem nie wspomnieć o Beniamino Giglim i genialnym wykonaniu ‚No! Pazzo son’? Wielki głos, wielka wirtuozeria. Potężne, wysokie B. A skoro jestem już w temacie ‚Manon Lescaut’, wielka szkoda, że nigdy, przynajmniej wedle mojej wiedzy, nie wystąpił w tej operze Franco Corelli, oczywiście nie licząc nagrań poszczególnych arii. Byłby to wymarzony des Grieux, zwłaszcza że ‚Donna non vidi mai’ brzmiało obiecująco.
    ‚Una furtiva lagrima’… niechybnie Bergonzi jest niezapomniany w tej arii, w mojej opinii na uwagę zasługuje też wersja Luigiego Alvy.
    Odnosząc się raz jeszcze do tego nieszczęsnego rankingu, nie tyle zdumiewa mnie co raczej budzi mój sprzeciw tak wysoka pozycja Pavarottiego. Poza sporem jest, że jego kreacje w ‚Rigolettcie’ i ‚Córce pułku’ śmiało i bez popadania w przesadę można okreslić mianem kultowych ale będąc szczerym – częściej zawodził niż zachwycał. Nie zrozumcie mnie źle – większość domów operowych mogłoby tylko pomarzyć o występie artysty tej klasy i z przyjemnością poszedłbym na każdy jego wystep ale w obliczu tylu znakomitości w rankingu (lub poza nim) kryteria muszą być obostrzone. Wydaje mi się, że dwie wybitne role (niewykluczam, że czegoś nie słyszałem) to jednak za mało na 3 miejsce. Wiem, wkład tego przesympatycznego tenora z chustką w popularyzację opery jest nieoceniony ale cytując za Panem Marcinem, czy takie było lub powinno być kryterium?
    Florez jako Nadir – w oparciu o tegoroczną wersję koncertową z Teatro Real -…nie mogę powiedzieć żeby było źle (źle to jest jak piękna Anna bierze się za Łucję) ale nie zachwycił. Jak na mój gust Florez ma poprostu za lekki głos do repertuaru romantycznego i tego nie przeskoczy. Bardzo dobrym Zurgą był natomiast Mariusz Kwiecień.

    • Robert pisze:

      Ja również słyszałem tę wersję w Teatro Real. Niestety, Kwietnia musiał zastąpić w trakcie koncertu włoski baryton… Gwiazdą wieczoru była dla mnie Patrizia Ciofi w roli Leyli i właśnie w duetach z nią Flórez był najciekawszy. Zgadzam się, że Peruwiańczyk ma za lekki głos do tej partii. Kilka miesięcy wcześniej słuchałem wersji koncertowej w Berlinie i tam wręcz idealnym Nadirem był Joseph Calleja

    • poprostuopera pisze:

      Wydaję mi się, że to trochę za brutalna ocena Pavarottiego. Fakt, po 1990 powinien poprzestać na recitalach, a koło 2000 przejść na emeryturę (jeśli nie wcześniej), ale młody Pavarotti zostawił po sobie całkiem niezłą kolekcję płyt. I choć do dwóch wyżej wymienionych świetnych ról dorzuciłbym co najwyżej Fritza z „L’amico Fritz” (genialne nagranie) to wciąż był bardzo dobrym Rudolfo („Cyganeria”), Edgarem („Łucja…”), Nemorino, Idomeneo, Elvinio… Choć przyznaję, sam bym Pavarottiemu trzeciego miejsca nie dał. W końcu miał wąski repertuar, nie trzymał poziomu z nagrań podczas spektakli, nie mówiąc już o krótkiej karierze i marnym aktorstwie.
      Cieszy mnie, że Pavarotti przestaje już być traktowany jak największy tenor stulecia (bo przecież tak z lubością pisała o nim prasa), ale nie zapominajmy o dobrych rzeczach.
      Jasne, nieznane jest kryterium wyboru tej 20-stki, podejrzewam, że wysoka nota płynie z efektów marketingowych, licznych nagrań (i często solidnych, w końcu jego partnerką sceniczną była przez lata Sutherland, która trzymała poziom jak mało kto) i bardzo skutecznym promowaniu opery na świecie.
      Chyba za jakiś czas napiszę coś o Trzech Tenorach, to wydarzenie zasługuje na osobny wpis.

      • Robert pisze:

        I ja się bardzo przyłączam do ewentualnej obrony Luciana Pavarottiego. Mnie się zdaje, że tu nie chodzi tylko o liczbę ról i nagrań, ale ogólne zjawisko śpiewaka z Modeny. Był on wszakże ostatnim wielkim włoskim tenorem – śpiewakiem całkowicie oddanym włoskiej szkole wokalnej i włoskiemu repertuarowi. I z Joan Sutherland tworzyli bodaj najznakomitszy duet wokalny po Callas-Di Stefano.
        Jak już wspomniał Gospodarz (czy Szef 🙂 ) Pavarotti był nie tylko świetnym belcansitą („Napól miłosny”, „Lucia”, „Purytanie” etc), ale jednakże ja, mimo zastrzeżeń, cenię sobie nie tylko jego występy z wielką Mirellą Freni w „Cyganerii”, ale i role Verdiego: przecież jeden z najlepszych wykonawców Księcia z „Rigoletta”, potem, moim zdaniem, bardzo dobry Gustav w „Balu maskowym”, a nawet Radames w „Aidzie” (choćby spektakl z San Francisco ze wspaniałą Stefanią Toczyską w roli Amneris).
        Nawiasem mówiąc maestra Toczyska kiedyś powiedziała piękne zdanie: „W gardle Pavarottiego mieszka Bóg”. Moim zdaniem miała rację. Uroda typowo włoskiego, promiennego głosu – niezrównana.

      • marmarbog pisze:

        Jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził 🙂 Nie ma to jak się różnić 🙂
        Moja przygoda z Pavarottim jest taka:
        bardzo Go cenię w Donizettim (chociaż ucha do języków innych niż włoski nie miał, co słychać w Córce pułku)., uważam, że zrobił w tej materii dużo dobrego. Tak samo cenię go w Puccinim, przekonał mnie (z Freni) do Butterfly, za którą nie przepadam, był kapitalnym Kalafem, Rodolfo i Cavaradossim.
        Z Verdiego kupiłem tylko Alfreda i Księcia, poza nimi generalnie to nie moja bajka (kompletna wtopa to Otello).

        Samo zjawisko też oceniam ambiwaletnie, choć w końcowym rozrachunku – in plus. Cieszę się, że propagował operę, cieszę się z jego piesni nieapolitańskich. Ale nie wiedział, biedny, kiedy zejśc ze sceny, wiele jego późniejszych recitali było nieporozumieniem.

        Fajnie, że w rozmowie pojawiła się Toczyska – jedna z moich zdecydowanych ulubienic (skonsumowałem właśnie Stuardę z Nią i Coelho, z pełną satysfakcją :-)).

      • Michał pisze:

        W żadnym wypadku nie podważam umiejętności technicznych i piekna barwy głosu Pavarottiego. Rzecz w tym, że opera to nie tylko odśpiewanie dźwięków, chociażby najdoskonalsze, a słuchając Pavarottiego zbyt często odnoszę takie wrażenie. Piękny głos, technika tylko…o czym on śpiewa? Czy to rozpaczający Cavaradossi, triumfujący Calaf, czy szczęśliwy Nemorino…jak destylowana woda, zawsze czysta i zawsze taka sama. O ile jest to jeszcze znośne (może nawet pożądane) w repertuarze belcanto, to w wielkich tenorowych rolach Pucciniego czy Verdiego przeszkadza. Pavarotti był artystą wielkiej klasy ale w jego śpiewie brakowało mi tej ekspresji, która przeszywa dreszczem. Dlatego na szczycie mojej, subiektywnej piramidki się nie znjadzie.
        Nagranie ‚L’amico Fritz’ zanotuje sobie w pamięci.

  5. Michał pisze:

    Z kronikarskiej poprawności, trzeba przyznać, że Luca Grassi (nieznany mi bliżej) uratował koncert. Kwiecień zdążył jednak zaśpiewać największy szlagier i pewnie dlatego utkwił w pamięci. Nie zmienia to faktu, że to co zaśpiewał, zaśpiewał bardzo dobrze. Co się właściwie stało? Pod Ciofi w tej roli podpisuję się obiema rękami.

    • Robert pisze:

      O, to byliśmy obaj na jednym (chyba ostatnim z trzech) koncercie 🙂 Z tego co wiem Mariusz Kwiecień śpiewał pełną partię przez dwa koncerty, choć chyba i tam była anonsowana jego zdrowotna niedyspozycja (infekcja). Zgadzam się, że to co zdążył zaśpiewać było jednym z najjaśniejszych punktów wieczoru.

  6. poprostuopera pisze:

    No proszę, jaki ten świat mały 🙂 Szkoda, liczyłem akurat na Floreza w tej roli (o ile w Księcia i Artura wątpiłem),. Dobrze chociaż, że nasi śpiewacy robią karierę, a na słabszym spektaklu można nawet bardziej się wybić (w końcu publiczność jest wyjątkowo wdzięczna dla śpiewaka, który uratował spektakl).

  7. marmarbog pisze:

    Fakt, Pavarotii śpiewającym aktorem raczej nie był 😉 Aczkolwiek jako Rodolfo, Calaf, Calaf, w Donizettim i tych dwu rolach Verdiowskich ujmował mnie zbudowaniem roli, blaskiem głosu i jego odcieniami.
    To już tutaj pewnie kwestia preferencji, a te bywają różne (choćby to, że nigdy nie przepadałem za di Stefano i żałuję, że Callas tyle z nim nagrywała).
    Ale fakt faktem – nie słucham go nazbyt często, właśnie dlatego że opera to dla mnie teatr. I emocje 🙂

  8. Robert pisze:

    Myślę, że określenie co jest teatrem, a co nie (rozumiem, że chodzi o teatr w śpiewie, kreacji wokalnej, bo np. di Stefano znamy przede wszystkim z płyt) jest zdecydowanie kwestią gustu, osobistych preferencji w śpiewie. Z mojej pozycji zawsze będę gorąco bronił Giuseppe di Stefano i absolutnie nie żałuję, że tyle nagrywał z Callas. Może nie zawsze był to śpiewak bardzo finezyjny, może nie zawsze rozważny, ale, mam wrażenie, że pozostawił nam najlepszego Cavaradossiego czy nawet Edgara (znowu Callas, live z Berlina, 1955). Z Callas niewątpliwie łączyła go wokalna chemia i, moim zdaniem, ich duetów z Lucii, Toski czy Traviaty słucha się wciąż z dużą przyjemnością. Sam będę zawsze stawiał takiego Bergonziego jednak nieco wyżej wśród włoskich tenorów, ale jednakże Di Stefano to pierwsza włoskia liga tenorów zatrzymana, niestety, na Pavarottim. Po nim już raczej w Italii posucha 😦 Jakoś trudno mi dostrzec w Vittorio Grigolo spadkobiercę…

  9. poprostuopera pisze:

    Takiego wysypu komentarzy to jeszcze nie miałem – z trudem nadążam za odpowiedziami 🙂
    Zgadzam się , że Di Stefano wielkim tenorem był i bardzo go cenię (poza tym Bergonzi jest również moim ulubionym włoskim tenorem 🙂 ), jednak jego głos (bardzo delikatny, powiedziałbym wręcz, że dość lekki – jego popisową rolą przed karierą z Callas był Nemorino) może się nie podobać. Sam nie jestem wielkim fanem Di Stefano i powiem szczerze, że często, zamiast niego, widziałbym obok Callas Corelliego, Valettiego i Geddę (którzy oczywiście z nią nagrywali, ale nie za często). Lubię część jego ról (Cavaradossi, Nemorino, des Grieux, Alfredo, Edgar), ale w kilku mi kompletnie nie pasuje (choćby Arturo, Książę Mantui, Turiddu, czy Manrico – duet Callas-Corelli w „Trubadurze”, czy można wyśnić coś piękniejszego? 🙂 ).
    Też mi jest smutno, że czasy wielkich tenorów włoskich minęły (do których oczywiście Di Stefano się zalicza), aczkolwiek ja bym jeszcze dodał Williama Matteuzziego, który z niewyjaśnionych dla mnie przyczyn nie zrobił kariery poza granicami ojczyzny…

  10. poprostuopera pisze:

    Nie mogę już nawet dać odpowiedzi pod wątek z Pavarottim, wordpress nie uwzględnił chyba tylu komentarzy 🙂
    Po pierwsze jak mogłem zapomnieć o pięknym nagraniu „Balu Maskowego” (nie tylko Pavarotti, ale też wspaniała Price, Battle, Ludwig i Bruson, szkoda tylko, że Solti trochę nudzi). Nagranie na DVD z MET jest urocze, choć Pavarotti kona w sposób komiczny niźli przejmujący 🙂
    I wydaję mi się, że to jest klucz do zrozumienia „efektu Pavarottiego” – był kiepskim aktorem, ale w pewnym sensie przekuł to w zaletę (wydaję mi się, że podobnie działa Bartoli). Wie, że kiepsko gra, dlatego też posłusznie słucha reżysera i nie robi z siebie nie wiadomo kogo (nie tak jak Anna Netrebko chcąca być najnowocześniejszą Łucją w dziejach – skutki jakie są, każdy widzi).
    Bo czego by mówić, Luciano nie potrafił grać, ale w tej całej nieporadności był bardzo naturalny, a będąc muzykalnym jak mało kto potrafił zjednać sobie publiczność, co jest sztuką i dowodem na to, że nie trzeba koniecznie podkręcać wszystkich walorów wokalno-aktorskich by publiczność żądała bisów 🙂

    • Robert pisze:

      Oj, oj 🙂 najnowocześniejszą „Łucją” to chyba chciała być Natalie Dessay…A propos: czy to prawda, że ona postanowiła zakończyć karierę operową po zrealizowaniu podpisanych kontraktów?
      Jeśli idzie o aktorstwo Pavarottiego…Pamiętajmy, że przed epoką DVD, Mezzo i Arte aktorstwo w operze było raczej wartością dodaną niż obowiązkiem. Dlatego ja się akurat do Luciana o ten aspekt nie czepiam – to była jednak inna epoka. Bo, wedle dzisiejszych kryteriów, co powiedzieć o aktorstwie Sutherland czy Caballe?

      • poprostuopera pisze:

        O, komentarz nie wiedzieć czemu się nie opublikował… Z Sutherland na scenie najzabawniejsze wcale nie były jej zdolności aktorskie (które, wbrew pozorom, były na całkiem przyzwoitym poziomie), a raczej rozmiary divy (miała ponad 185 cm wzrostu i trzeba było ją tak rozstawiać po scenie by nie była wyższa o dwie głowy od swoich partnerów 🙂 ).
        O Dessay i jej końcu kariery nic nie wiem, choć poważne problemy wokalne by to sugerowały. W sumie szkoda, ale zawsze pozostają świetne płyty i wspomnienia. A jednak stawiam na nowoczesną Netrebko, bo jeśli wierzyć gazecie „Muzyka21” to dla niej przygotowywano nową wersję sceny obłędu, taką, której nawet Donizetti w partyturze nie umieścił 🙂

  11. Rafał pisze:

    Witam wszystkich!
    To mój pierwszy wpis. Blog śledzę już od dłuższego czasu i uważam za bardzo interesujący.
    Operą interesuje się dopiero od kilku lat tzn. od momentu śmierci Pavarottiego. Dlatego też pragnę się włączyć w dyskusję, gdyż zostało wywołane do tablicy jego nazwisko. Nie ukrywam, że jestem fanem głosu i artyzmu tenora z Modeny. Wcześniej nie słuchałem opery, lecz wyłącznie muzyki symfonicznej. I ona mi całkowicie wystarczała. Zaraz po śmierci Luciana postanowiłem dowiedzieć się o nim więcej. Bo mi się on kojarzył prawie wyłącznie z O sole mio. Moja wiedza o nim i o gatunku zwanym operą pozostawała na poziomie przeciętnego zjadacza chleba. I kiedy obejrzałem i posłuchałem ,,Nessun dormę” z pamiętnego rzymskiego koncertu trzech tenorów, moje spojrzenie na Pavarottiego i operę bardzo się zmieniło. Zachwyciłem się tym wszystkim. Dzięki Niemu! Zacząłem poznawać coraz to nowe tytuły i wykonania. Choć nie ukrywam, że moją pierwszą miłością jest Pavarotti. I tak już zapewne pozostanie. Czy był on zawsze perfekcyjny? Nie. Sam znam wiele jego potknięć podczas przedstawień i recitali. Ale nie ma nikogo, komu by się to nigdy nie przydarzyło.
    Komentowany ranking daje wysokie (3) miejsce Pavarottiemu. Nie wiadomo wg jakich kryteriów został on przygotowany. W komentarzach niniejszego bloga przetoczyła się dyskusja na temat kryteriów. Jakie one powinny być przy tworzeniu takich rankingów. Wiele osób (nie tylko na tym blogu) podkreśla wagę poziomu aktorstwa poszczególnych śpiewaków. I wówczas faktycznie taki Pavarotti nie wypada najlepiej. Jeśli ktoś zwraca uwagę na kwestie aktorstwa i szerzej teatru w operze to oczywiście ma takie prawo. Moim wszakże zdaniem ważniejszy w operze jest śpiew niż teatr. Bo opera to dla mnie przede wszystkim piękne dźwięki. Bo szukam w sztuce nade wszystko piękna a nie sugestywności wyrazu scenicznego. Ale to tylko moje zdanie. Każdy ma swoje priorytety w tym zakresie. Dlatego też szanuję prawo do ściągania przez Was Pavarottiego w dół w rankingu tenorów. Choć sam mam inne zdanie. Cieszy mnie też merytoryczność całej dyskusji.
    Chcę odnieść się do kilku kwestii związanych z Pavarottim a poruszonych w Waszych komentarzach:
    1. Gospodarz tego bloga wymienia kilka sądów z którymi nie sposób się nie zgodzić (np. zbyt późne zejście ze sceny Pavarottiego, nienajlepsze aktorstwo), lecz kilka tez na temat słynnego Włocha jest mocno przesadzonych. Jeżeli przyjąć, że dla śpiewaka ograniczeniem dla jego repertuaru jest typ głosu, to w omawianym przypadku nie miało to miejsca. Przez całą karierę posuwał się cały czas na przód od naprawdę lekkiego repertuaru aż po Otella. I nie było to 5 tytułów, ale znacznie więcej. Pavarotti to nie bazujący na kilku dziełach Juan Diego Florez czy także nie wychylający się poza pewną granicę wspaniały przecież Alfredo Kraus. Samych tytułów operowych wydanych na oficjalnych płytach można się spokojnie doliczyć ok. 30. Nie jest to przecież mało. Oczywiście w porównaniu z dyskografią Dominga wypada Pavarotti sporo gorzej jeśli idzie o ilość, lecz pamiętajmy o ograniczeniu głosowym. Domingo też nie nagrał wszystkich tytułów jakie utrwalił Pavarotti. I tu przejdę do kolejnej kwestii: zarzutu o krótkiej karierze. Zupełnie się z tym sądem nie zgadzam. Krótka kariera to powiedzmy kilka, kilkanaście lat. A licząc od debiutu operowego Pavarottiego (1961 rok) do powiedzmy połowy lat 90-tych już mamy ponad 30 lat! A gdy weźmiemy pod uwagę okres, kiedy był supergwiazdą w świecie operowym (i to przed erą Trzech Tenorów) to także mamy blisko 20 lat kariery. Zarzut nietrzymania poziomu nagrań podczas spektakli. Obejrzałem wiele spektakli na video z udziałem Pavarottiego. Nie wydaje mi się, żeby się nie starał. Poza tym jest chyba logiczne, że nagranie studyjne zazwyczaj wychodzi perfekcyjne i doszlifowane w porównaniu z mankamentami wykonania na żywo.
    2. Michał pisze, że w śpiewie Pavarottiego brakuje mu ekspresji, która przeszywa dreszczem. Że pięknie śpiewał, ale zawsze tak samo. Dla mnie ta ekspresja była w samym jego głosie. Ten nie był płytki, jednowymiarowy głos. To był głos żarliwy połączony z dużą dozą młodzieńczej brawury. I to mi całkowicie wystarcza, by przeszły mnie dreszcze.
    Podsumowując: nigdy nie będzie rankingu idealnego. Tak jak nigdy nie będzie śpiewaka idealnego, który wszystko perfekcyjnie zaśpiewa i zagra. Pozostaje nam cieszyć się bogactwem tego co było i co jest. I każdy może w tym przebierać pod kątem swoich preferencji. I niech tak pozostanie.

    • poprostuopera pisze:

      Witam,
      Dziękuję za pierwszy komentarz, w przyszłości liczę na więcej 🙂
      Padło kilka zarzutów i kilka tez, postaram się do nich jak najlepiej ustosunkować, aczkolwiek sugeruję przenieść tę rozmowę do wpisu o Pavarottim – tu się robi już trochę za tłoczno i coraz ciężej mi redagować komentarze.

      Luciano Pavarotti – W hołdzie Wielkiemu P.

      Przede wszystkim, jesteś (mam nadzieję, że możemy przejść na „Ty”, jeśli Ci to przeszkadza, nie krępuj się i napisz, wtedy przeredaguję komentarz) żywym dowodem na wyjaśnienie fenomenu Pavarattiego. Zainteresowałeś się operą dzięki niemu i na pewno nie jesteś jedyną osobą, którą Luciano wpuścił do świata opery. Już za to należy się Pavarottiemu pomnik.

      Po pierwsze, zgadzam się jak najbardziej, że śpiew jest ważniejszy od aktorstwa (gdyby tak nie było, Pavarotti w ogóle nie powinien znajdować się w tym rankingu). Ale jednak jeśli już oceniamy pierwszą piątkę śpiewaków w historii, i tak wszyscy wymienieni soliści (np. ja bym dał Domingo, Bjorlinga, Corelliego, Geddę i Vickersa, oczywiście licząc erę płytową i bez żadnej kolejności) prezentują wokalne szczyty, więc ocenia się już śpiewaków pod dość restrykcyjnymi kryteriami, a aktorstwo uzupełnia wokalną rolę.
      Cóż, zarzut wobec ograniczonego repertuaru może faktycznie nie został mistrzowsko sformułowany, bo jak mówiłem przy Florezie, wolę gdy śpiewak ma mały repertuar i umie go wykorzystać, niż miałby miałko śpiewać setkę ról. Inna kwestia, że:
      a) uważam, że Florezowi nie należy się miejsce w rankingu,
      b) Pavarotti miał o wiele większe możliwości wokalne od świetnego peruwiańskiego tenora, a zatem mógłby wziąć na swe barki znacznie więcej od niego.
      Czy 30 ról to tak dużo? Ja wiem… abstrahując od Domingo, Caruso miał ich ok. 100, Bergozni 46, Alfredo Kraus (a liczę tylko to, o czym wspomniała wikipedia!) 43. Inny problem z tymi 30 rolami polega na tym, że przy tak wąskim repertuarze zdarzają się babolce: jego nagranie „Purytanów” (z Sutherland) zostawia sporo do życzenia (ale przyznaję, cała płyta leży i kwiczy), znalazłbym spokojnie z 7 lepszych nagrań „Tosci”, „La Traviaty” i „Don Carlosa”, a „Faworyta” i wspomniany już „Otello” przeszły do historii słynnych nagraniowych klap.

      Z zarzutem co do mojego zarzutu w sprawie „niby krótkiej kariery” muszę się zgodzić. Faktycznie, 30 lat to wcale niemało, wystarczająco by zostawić po sobie imponującą spuściznę i zasłużone miejsce w historii opery. Właściwie przemawia przeze mnie tylko lekki żal, że Pavarotti tak się zaniedbał i zapuścił, że koło 60-tki niewiele z jego głosu zostało (zwłaszcza jak porównamy to ze starością Domingo, Krausa lub Bergonziego). Jednak przyznaję – czym innym osobiste żale, czym innym wartość merytoryczna argumentu. Ostatni zarzut w moją stronę („Pavarotti się nie stara na scenie”), tu muszę stanowczo zaprzeczyć – niczego takiego nie napisałem. Wspomniałem tylko, że był kiepskim aktorem i wiele rzeczy mu nie wychodziło, co nie jest równoznaczne z tym, że się nie stara. Zdanie, że „Pavarotti nie robi z siebie nie wiadomo kogo” miało zabarwienie pozytywne, cenię właśnie to, że nie próbował usilnie przekonywać widowni, że jest nie wiadomo kim.

      Co do grania głosem, tu się podpisuję obiema rękami (o czym już wcześniej wspomniałem) – Pavarotti fenomenalnie modulował barwy, miał przepiękne legato i, podobnie jak Ciebie, potrafił wzruszyć samym głosem (choćby w „Łucji z Lammermooru”).

      Podsumowując, Pavarotti był wielkim, wspaniałym artystą – czy wszystko mu wychodziło? Na pewno nie. Czy w moim odczuciu powinien być w pierwszej piątce? Nie. Ale powinien dostać solidną, wysoką lokatę. Zostawił nam mnóstwo bardzo dobrych, a czasem wręcz wspaniałych płyt, miał piękny, rozpoznawalny od pierwszej sekundy głos i, last but not least, rozpropagował operę jak mało kto. Na pewno masz do niego bardziej osobisty stosunek niż ja (w końcu był pierwszym artystą operowym – ja mam to samo i zawsze bronię śpiewaków i Claudia Abbado z nagrania „Carmen” dla DG), ale mam nadzieję, że część kwestii wyjaśniłem 🙂
      Serdecznie pozdrawiam 🙂

    • Robert pisze:

      Bardzo dziękuję za ten głos w dyskusji. W sumie świetnie ująłeś „fenomen Pavarottiego”. Ja sam może nie jestem jego fanem, ale czasami też budzi mój sprzeciw pomniejszanie jego osiągnięć na rzecz np. Dominga. Obaj byli/są wielcy, obaj pozostaną w historii wokalistyki. Sam mam w swoim otoczeniu ludzi, którzy zainteresowali się operą, a wręcz pokochali śpiew operowy właśnie dzięki Pavarottiemu. To po raz kolejny dowodzi, że nie da się tego tenora oceniać wyłącznie wedle modnych dzisiaj kryteriów „aktorstwa operowego” czy wszechstronności. I bardzo się zgadzam, że Luciano właściwie stale szedł na przód, w wieku Flóreza (powtarza się to nazwisko wszakże Juan Diego przywołuje Pavarottiego i Krausa jako swoich idoli) jego repertuar i spektrum nagrań było, zdaje się, o wiele bardziej imponujące.
      Ja sam szukam w operze czegoś więcej niż piękne dzwięki – zawsze więc będę stawiał Callas przed Tabaldi, Scotto przed Caballe,Cotrubas przed Gruberovą itd. Ale jednocześnie Pavarotti przypomina nam, że istotnie śpiew i jego uroda ma znaczenie nie do przecenienia, że nie powinniśmy o tym zapominać w epoce „śpiewających aktorów”, niestety, często nadrabiających grą po prostu brak głosu czy wadliwą technikę.

      • poprostuopera pisze:

        Wielkie dzięki 🙂 Było mi to potrzebne, szczególnie dlatego, że to Pavarotti, a więc temat budzący emocje. Co jak co, ale na mnie jako prowadzącemu blog ciąży spora odpowiedzialność 🙂

  12. Michał pisze:

    Niewątpliwie w rankingu tenorów wzbudzających najdłuższe dyskusje zasłużył na pierwsze miejsce. Cóż, jeżeli śpiewak ma odpowiednie umiejętności techniczne wszystko inne jest materią gustu. Jakkolwiek podtrzymuję swoją opinię (bo jeżeli Pavarotti grał głosem to jak nazwać w takim razie to co robili np. Corelli lub Gigli?) nie uważam za słuszne wypominanie mu nieudanego ‚Otella’. Pavarotti nie garnął się do tej roli, za to przez lata był wręcz nagabywany przez media – kiedy ‚Otello’? Zaśpiewał dla świętego spokoju i o czym trzeba pamiętać w wersji koncertowej czyli tak naprawdę ‚na próbę’. Poza tym, zwracając uwagę li tylko na aspekt techniki np. frazowania, okazuje się że to nagranie nie jest takie złe. Po prostu rola wymaga skrajnie innego głosu. Proponuję traktować je raczej jako ciekawstkę niż materiał do oceny. W innym wypadku równie dobrze moglibyśmy oceniać tenorów dramatycznych na podstawie ich ewentualnego występu np. w ‚Córce pułku’.
    Pavarotti…mniejsza o to, czy dwoma czy dwudziestoma nagraniami ale zasłużył na miejsce w historii opery i napewno przetrwa w pamięci.

    • Robert pisze:

      Panie Michale, nic dodać nic ująć 🙂

    • poprostuopera pisze:

      Myślę, że to dobre podsumowanie wątku z Pavarottim 🙂
      Osobiście, przepraszam za tego „Otella” – nie wiedziałem, że tak go maltretowano by w nim wystąpił.

    • marmarbog pisze:

      Fakt, to dobre zamknięcie wątku 🙂 Chociaż z Otellem nie było tak do końca – to rola, o ktorej marzył sam Pavarotti i zaśpiewał ją – mimo nacisków – w momencie, gdy uznał, że jest już na jego głos.
      Tak czy owak, śpiewacy powinni brać odpowiedzialność i za rolę, i za chkubne odejście że sceny. Pavarotti trzymał się na starość występów, bo potrzebował gotówki, a nie trzymał poziomu.
      Jak pisałem, to tenor, którego cenie i bronie, co nie znaczy, że musze go kupić w całości (Otello to i moze jednorazowa rzecz, ale Radamesa też nie kupilem).”
      Nie zgadzam się też, że technika i frazowanie to „obiektywna podstawą”, a reszta to rzwcz gustu. Tak samo ważne sa dobór gatunku głosu do roli, świadomość konwencji (np. retoryki belcantowej etc.), świadomość opery jako teatru (w tym własnych ograniczeń, w tym zrozumienie tekstu, w czym dzis jest deficyt)
      Pozdrowienia dla wszystkich!

  13. Michał pisze:

    Jasne, że są tak samo ważne. Rzecz w tym, że możemy usłyszeć jak spiewak poradził sobie z trudną nutą, czy ma dobre legato, jak radzi sobie z fioriturą etc. Jak miał zaśpiewać C” to całe audytorium słyszy czy sie udało. A np. ‚świadomość opery jako teatru’, choć bardzo istotna, może być inaczej rozumiana przez każdego widza. Jak najbardziej zgadzam sie, że dobór gatunku głosu do roli jest niezwykle ważny. Chodziło mi generalnie o to, że są role np. Cavaradossi, które można zaśpiewać zarówno lirycznie jak i dramatycznie. I jeżeli śpiewak posiada umiejętności/cechy, o których Pan słusznie wspomniał (teraz widzę, że określenie ‚umiejętności technicze’ było zbyt zawężające) to tylko od indywidualnych upodobań zależy, który sposób (głos) wolimy. Są też oczywiście role wymagające skrajnego głosu jak Samson, wspomniany już Radames (notabene niejeden tenor wyłożył się na tej partii) czy Otello.
    Słuchając odniosłem wrażenie, że Pavarotti miał głos ustawiony na ‚Rigoletta’ – wydaje mi się, że do spełnienia marzenia przygotowałby się staranniej. Ale mogę się mylić. Chyba każdy tenor marzy by wyśpiewać ‚Esultate’ – wydaje mi się, że Pavarotti doskonale wiedział, że to nigdy nie bedzie rola na jego głos. Co nie znaczy, że nie mógł spełnić marzenia i zaśpiewać choćby ot tak, dla siebie. Zasłużył sobie na to. Jakkolwiek wiele mógłbym mu zarzucić (np. Radamesa) to ‚Otello’, choć nie ukrywam, że nie lubię jego wersji, nie będzie jednym z zarzutów. Ot, taka ciekawostka nagraniowa.
    Pozdrawiam serdecznie.

  14. Robert pisze:

    Radamesa Pavarottiego jednak będę bronił (oczywiście, rzecz gustu). Jest wiele różnych zapisów, ale np. „live” z Berlina (chyba początek lat 80) z niezrównaną Julią Varady w roli Aidy (i znowu Toczyska jako Amneris) jest dla Luciana bardzo pochlebny.

    • poprostuopera pisze:

      W sumie Radames Pavarottiego na pewno jest dobrze, nawet bardzo dobrze zaśpiewany, ja jednak wolę trochę bardziej elegancki (wytworny) głos w tej roli, np. zdecydowanie bardziej podoba mi się Bergonzi, Vickers, czy nawet młody Carreras (choć wiem, gdyby nie pomoc inżynierów, nie dałby sobie rady). Ale słusznie, rzecz gustu 🙂 – po prostu lubię jak Radames jest trochę bardziej wodzem, trochę mniej kochankiem.
      Wspomniane już nagranie z San Francisco (z bardzo dobrą Price i Toczyską) widziałem i, faktycznie, trzyma poziom i świetnie się to ogląda 🙂 I wiem, że to głupie, ale rozbawił mnie recenzent ze sklepu merlin („Amneris to tygrica, która weszła między dwa wzdychające do siebie hipopotamy”). Z góry przepraszam wszystkich, których ten komentarz uraził.
      Eh, mieliśmy już kończyć wątek o Pavarottim, ale tak łatwo to się z nim nie rozstaniemy 🙂

  15. Dariusz pisze:

    A gdzie jest Andrea Bocelli?

  16. Roman pisze:

    Trudno jednoznacznie określić, kto był, czy jest największym tenorem. To nie lekkoatletyka, gdzie bez trudu np. można wymienić najszybszych ludzi świata. Aby się wypowiadać o śpiewakach trzeba przez lata ich słuchać i coś niecoś wiedzieć o technice śpiewania, czy emisji głosu. Najważniejsze jednak zawsze będą odczucia, ocena barwy głosu. Jeżeli jednak koniecznie już trzeba wybrać najlepszych, to trzeba znaleźć ich najlepsze nagrania, wybrać przynajmniej jedną arię, czy pieśń i posłuchać po kolei. Dla mnie mistrzem świata wszechczasów jest Jose Carreras.
    Nie jednemu już to udowodniłem. Trzeba jednak dysponować nagraniami z właściwych lat kariery.
    A kto wie np. jaka aria jest najczęściej wymieniana przez tenorów, jako ta najpiękniejsza?
    Roman.

    • poprostuopera pisze:

      Cóż, jeśli idzie Jose Carrerasa, to przyznaję, że w latach 70-tych prezentował znakomitą formę. Pytanie tylko co się działo później (oczywiście jestem świadom, że choroba zebrała swoje żniwo, ale mimo wszystko ocenia się efekt końcowy). Lubię Carrerasa, ale osobiście wskazałbym lepszych tenorów. Jednak wiadomo – każdy ma swoje preferencje.

      Natomiast, gdybym miał stawiać na jedną odpowiedź, sądzę, że śpiewacy najczęściej mówią „Nie da się wskazać takiej arii” 🙂

      Pozdrawiam!

  17. Dodek pisze:

    No to ja też swoje trzy grosze …
    Kilka lat temu BEL CANTO SOCIETY opublikowało wyniki sondażu na Ulubionego Tenora stulecia.
    Tu mamy ranking, a tam sondaż słuchaczy „Fanatic Opera” – ponad 600 osób.Do opinii o rankingu nic nowego nie dodam, może tylko to, że nie ma on sensu. No bo jakie niby były kryteria i jacy znawcy go ułożyli. Nie będę się wypowiadał na temat kolejnosci, bo to strata czasu. Nie ma i nie było największego tenora dla wszystkich …. jest, jest … ale dla mnie, ciebie i dla każdego z nas osobna. Oczywiscie ten „naj” to jest ocena subiektywna, bo obiektywnej nie ma, (jak każdej oceny). Natomiast … można mówić też o swoim ulubionym tenorze. I tu jest sprawa czysta – jedno kryterium. No i wybrali Amerykanie swojego ulubionego tenora. Zanim podam nazwisko, które nie jest niespodzianką, wiem jakie będą reakcje, bo nie wszyscy się zgodzą i … słusznie.
    A wiec Ulubionym Tenorem stulecia Amerykanów został … Franco Corelli – 30 % głosów. 2 – Bjórling – 29 %. 3 – Caruso – 11 %. 4 – Gigli. 5 – Vickers. 6 – McCormack. 7 – Carreras i Melchior. 9 – Bergonzi i Del Monaco. 12 – Kraus i Pavarotti. …… 14 – Di Stefano, Gedda, Lanza, Tauber, Tucker. 19 Domingo …. Kolejnosć w sondażu, kontrowersyjna jak zawsze, oczywiscie nie jest moją i nie bedę jej komentował. Moim najulubieńszym spiewakiem jest – nie jestem Jankesem – też Franco Corelli. Każdy ma swojego, bo naj jest tylko jeden. W obronie „mojego” Franco dodam tylko dwa fakty. Jako jedyny spiewak, spiewał zakończenie Celeste Aida – diminuendo- morendo, tak jak sobie życzył Verdi. Słyszałem tylko (kiepską) próbę Bergonziego i tez ostatnio którys próbował. Oczywiscie, to nie może decydować o wielkosci spiewaka, no ale mam taka małą satysfakcję. Dla mnie podstawowym kryterium oceny tenorów, jest tylko charakterystyczna barwa głosu. I tu moja kolejnosć. Corelli, Pavarotti, Bjorling. Drugi fakt, który nie jest faktem – to chyba najlepsze diminuenda Corellego w historii opery. Jeżeli ktos ma inne zdanie, to prosze o nazwisko.
    I na zakończenie – na swojego „naj” nie tylko wpływa to co wszyscy wymieniali, ale też znajomosć spiewaka, bliskosć i stosunek emocjonalny do niego.

    • poprostuopera pisze:

      Tym „drugim” tenorem był Johan Botha, o ile się nie mylę… Osobiście go nie słyszałem, choć recenzje były bardzo entuzjastyczne.

      • Mack pisze:

        Johana Bothę kilkakrotnie można było podziwiać w minionych latach w transmisjach
        i programach 3sat oraz ORF2. Skupiał na sobie uwagę kształtami swej figury ale przede wszystkim jakością śpiewu. Był wspaniały Wydaje mi się, iż raz widziałem Go także w niecodziennym a doskonałym przedstawieniu, gali z krainy operetki z kontratenorem Jochenem Kowalskim.

  18. zbig pisze:

    Podziwiam fanów opery/sam też nim jestem/,ale zbyt mało jest o wspaniałym Mario del Monaco.To przecież aktor i wspaniały tenor.Jestem wielbicielem jego głosu.Uważam ze jest najlepszym tenorem bohaterskim naszych czasów.

    • german lady pisze:

      a gdzie Kaufmann – i spiewa i wygląda i gra.. fantastyczne poczucie humoru, co prawda trzeba znać jego język ojczysty. Nikt mnie tak w tym gatunku nie rozbawił jak on. fan(k)i Jonasa do boju!

  19. Wiadomo, takie rankingi zawsze są kontrowersyjne i tak dalej. Ale na 20 tenorów z rankingu tylko 6 miało szczyt kariery w I połowie XX w. trochę słabo – biorąc pod uwagę, że tylko w latach 20-tych i 30-tych śpiewało pewnie z kilkunastu wybitnych tenorów (poza wymienionymi w rankingu: Merli , Martinelli, Pertile, Maison, Lorenz, Rosvaenge, Zanelli, Fleta, Volker, Lauri-Volpi, Kiepura, Schmidt itd.) a np. za czasów Dominga i Pavarottiego panowie już prawie nie mieli konkurencji .
    W tej 20-ce jest za to aż 3 Brytyjczyków… Dobre.

    • poprostuopera pisze:

      Właśnie to jest jedna z większych wad tych wszystkich rankingów (o czym wspomniało już kilku Czytelników), twórcy zestawienia nie mogli się zdecydować, czy chcą ocenić wyłącznie artystów ze sporym dorobkiem fonograficznym (czyli głównie powojennych), czy uwzględnić również tych z dwudziestolecia międzywojennego. Skutkiem tego jest dziwny, kulawy kompromis, gdzie mamy Carusa i Gigliego, a pominięto Lauri-Volpiego, Martinelliego, Thilla i innych…

      Pozdrawiam!

  20. Pio pisze:

    Absolutnie najlepszym tenorem wszechczasów był Michaił Kozlovsky.
    Śpiewał rewelacyjnie. Skala głosu szokująca i możliwości wokalne. Niestety nie mógł zaistnieć na zachodzie, ale pozostały archiwalne nagrania na YT.
    Warto posłuchać polecam

    • poprostuopera pisze:

      Dzień dobry,

      Bardzo dziękuję za rekomendację – niestety, nie mogę znaleźć żadnych materiałów z panem Michaiłem Kozlovskym. Z wielkich tenorów z ZSRR znam jedynie Ivana Kozlovsky’ego, genialnego śpiewaka, którego płyty da się na szczęście zdobyć (choć w niewielkiej ilości). Jeśli dysponuje Pan konkretnym filmem na youtubie, bardzo proszę o podesłanie linku.

      Serdecznie pozdrawiam i witam na blogu!

  21. Pingback: 500 wpisów – moje ulubione publikacje! | poprostuopera

  22. Tadeusz Macheta pisze:

    Zapomniano jeszcze o Janie Kiepurze…

  23. Teresa pisze:

    A nasz wspaniały Jan Kiepura?Zapomniany?

  24. poprostuopera pisze:

    Dzień dobry – Jan Kiepura był bardzo dobrym tenorem, ale przyznam, że ja do top 20 bym go nie dał… Gdybym mógł (z patriotycznych pobudek) wspomnieć o jakimś Polaku, wolałbym Bogdana Paprockiego.

    Pozdrawiam serdecznie!

  25. Marian pisze:

    Alfredo Kraus Trujillo Data i miejsce urodzenia: 24 listopada 1927, Las Palmas de Gran Canaria, Hiszpania
    Data i miejsce śmierci: 10 września 1999, Madryt,

  26. Marian pisze:

    Alfredo Kraus Trujillo – hiszpański śpiewak, tenor. Wikipedia

  27. poprostuopera pisze:

    Dziękuję – widzę, że internet „sprostował” wiele dat i teraz dominuje 1927. Poprawię we wpisie.

    I witam serdecznie na blogu!

Dodaj odpowiedź do poprostuopera Anuluj pisanie odpowiedzi