Złe dobrego początki, a koniec radosny – „Cyrulik sewilski” cz.2

Komentarz: kiedy Rossini komponował „Cyrulika sewiliskiego” był już szanowanym kompozytorem, w ciągu sześcioletniej kariery (zaczął w wieku 19-stu lat, w roku 1810) stworzył kilka pięknych dzieł, m.in. „Włoszkę w Algierze”. Komponował tak jak wszyscy artyści tego okresu, tj. kilka oper w ciągu roku i nie bardzo interesował się takimi dorbiazgami jak libretto (np. „Włoszka w Algierze” ma tak naciąganą fabułę, że Rossini zrobił z niej pastisz opery).

Temat nikogo nie dziwił – trylogia Beaumarchaisego była niezwykle popularna wśród kompozytorów. I to samo w sobie nie jest zaskakujące (kompozytorzy często brali oklepane tematy, bo pisanie do nich librett zajmowało mniej czasu, poza tym dawało to większą szansę na sukces), jednakże trzeba pamiętać, że „Cyrulik sewilski” niejakiego Giovanniego Paisiello (1782) był operą niezwykle popularną, zaś drugą część trylogii zaadaptował Mozart tworząc słynne „Wesele Figara”. Sam Paisiello zgodził się na „plagiat” tematu, prosząc jedynie o zmianę tytułu. Rossini warunek ten uszanował i aż do śmierci Paisiella utwór grano pod tytułem „Almaviva lub Daremna przezorność”. W sumie nic nie zapowiadało arcydzieła. Rossini jak zwykle dostał kontrakt (26 grudnia 1815) na nową operę. Librecista Rossiniego skończył tekst 29 stycznia. Rossini miał więc niecałe trzy tygodnie na opracowanie partytury (trzeba było jeszcze liczyć czas na próby). Jeśli wierzyć anegdotom, dyrektor teatru kazał zamknąć Rossiniego w pokoju, postawić straż i pilnować by komponował. Jakoś się z tym wszystkim uporali, zaś sam Rossini stworzył „Cyrulika…” w piętnaście dni. Wynik może wydać się zaskakujący, ale trzeba wspomnieć, że Rossini lubił czerpać pełnymi garściami ze swoich wcześniejszych utworów (chociażby słynną uwerturę wziął z „Elżbiety, królowej Anglii”). Myślę, że należałoby przytoczyć jeszcze dwie słynne wypowiedzi o Rossinim. Pierwsza, to komentarz Donizettiego (kompozytora, który swoje dwie najsłynniejsze komedie „Napój Miłosny” i „Don Pasquale” skomponował w tydzień!) po tym, gdy usłyszał o piętnastodniowym wyczynie starszego kolegi: „Zawsze wiedziałem, że Rossini to leń”. Sam Rossini określił swój talent tymi słowami: „Dajcie mi sznur do bielizny, a ja napiszę do niego muzykę!”.

Rossini skomponował (w ciągu 23 lat) około 40-stu oper, a większość z nich miała libretto właśnie klasyfikujące się pod powyższy bieliźniany sznurek. Jednak „Cyrulik sewilski” to jedno z najlepszych librett jakie Rossini miał do dyspozycji – klarowne, przemyślane i logiczne. Nie uchroniło to jednak prapremiery przed olbrzymią klęską, jedną z najsłynniejszych w historii opery (można chyba tylko porównać do „Carmen”, „Madamy Butterfly” i „La Traviaty”). Na spektakl przyszli wrogowie nowego „Cyrulika”. Ale chyba nawet nie byli potrzebni – po prostu wszystko poszło nie tak. Najpierw Manuelowi Garcia pękła struna w pierwszej serenadzie hrabiego (notabene skomponowanej przez niego, a nie przez Rossiniego!). Kiedy na widownię wszedł Don Basilio, wpadł do zapadni (nie, to nie był pomysł nowoczesnego reżyseria!) i do końca opery musiał śpiewać trzymając sobie chusteczkę przy krwawiącym nosie. Podczas finału aktu pierwszego, na scenę wbiegł kot, którego śpiewacy na próżno próbowali przegonić. Utwór oczywiście zdrowo wygwizdano, sam Rossini wrócił szybko do domu i od razu położył się spać, nie chcąc z nikim rozmawiać o dziele. Następny spektakl był już jednak wielkim sukcesem (sam Rossini na nim nie był – podobno chorował, hm…).

„Cyrulik Sewilski” jest dziełem konserwatywnym. Choć Rossini zawsze przyznawał, że jego ulubiony kompozytor to Mozart, nie przejął jego ciągotek do tworzenia przełomowych dzieł. W „Cyruliku” wszystko wraca do tradycji XVIII – wiecznych. Arystokrata jest szlachetny i dobry, nawet jeśli nie jest tak bystry jak cyrulik, to nie z powodu różnic klasowych, a dlatego, że hrabia jest młody i niedoświadczony. Zapomnijmy też o jakiekolwiek rewolucji moralnej i obyczajowej. Jedynie Rozyna zdaje się być kimś nowym, to kobieta samodzielna i potrafiąca się sobą zająć i faktycznie nie bardzo pasuje do restauracyjnego Rossiniego (którego kariera trwała, dopóki panował „stary” porządek, na emeryturę zaś przeszedł w wieku… 39 lat!). Chociaż ambicje Rozyny nie przekraczają tradycyjnego wzorca kobiety, w końcu jej jedyne marzenie to… być żoną Almavivy.

Muzycznie dzieło Rossiniego uchodzi za absolutne arcydzieło, które zachwyca wszystkich niezależnie od opcji politycznych, czy filozoficznych. Peany na cześć opery pisali i Hegel, i Beethoven, i Verdi. Nie było chyba od prawie dwóch stuleci sezonu, w którym nie wystawiano by gdzieś „Cyrulika”. Są ku temu zresztą powody.

Akt pierwszy to cała lista szlagierów (jak słusznie napisał pan P. Kamiński tylko „Carmen” może poszczycić się taką serią). Uwertura, ma tylko jedną wadę – jest tak oklepana, że grywa się ją podczas reklamówek i drugorzędnych filmów. Pierwsza serenada Almavivy to wielki popis dla tenora, ale i też dla bandy (muzyków wysłanych na scenę). Z solistów warto wyróżnić gitarę i klarnet. Następny numer – Largo al Facotum utwór tak słynny, że nawet w głębokich amazońskich puszczach ją znają. Używał jej Warner Bros w „Króliku Bugsie”, pojawiła się w „Tomie i Jerrym”, czy „Woodim Woodpeckerze”.

(Jeden z lepszych współczesnych Figaro – Leo Nucci)

Druga serenada hrabiego Almavivy to popis legato, elegancji i sztuki pięknego frazowania. To właściwie odpoczynek po skrajnie trudnej pierwszej arii i często dowód doświadczenia wielkiego artysty (dłuższe linie melodyczne, prawidłowa kontrola oddechu, piana).

Kolejnym koloraturowym klejnotem jest słynna aria Rozyny – popis wokalny czystej wody. Tradycyjny, oparty na dwóch częściach: spokojnej (choć najeżonej koloraturą) i szybkiej, o powalającym tempie.

(śpiewa pierwsza Rozyna XX wieku – Maria Callas)

I tak można by dalej – słynna aria Don Basilia, wymagająca doskonałego basa (powinien zaśpiewać w kulminacyjnym momencie wysokie D, często opuszczane), ale też i świetnego dyrygenta, potrafiącego budować atmosferę grozy. Kolejna cudna mini-scena: rewelacyjny duet Rozyny i Figara, doskonała wymiana zdań, może nie wnosząca nic powalającego do muzyki, ale dająca się popisać solistom i przede wszystkim – dużo nam mówi o bohaterach. Następna na ważna aria – słowna kanonada doktora Bartlo, do 1972 roku skracana do jednej zwrotki. Dopiero Enzo Dara (nagranie DG – i na CD, i na DVD) zaśpiewał ją w oryginalnym kluczu i, chcąc nie chcąc, pozostałe basy musiały dostosować się do nowych wymogów. Scena finałowa aktu I to absolutny majstersztyk: tak, jak kłótnia Bartolo i Almavivy przyciąga coraz większą uwagę mieszkańców Sewilli, tak też przybywa więcej osób na scenie.

Najpierw duet Bartolo i Almavivy, potem dochodzi Rozyna, następnie Basilio i Berta, sytuacja uspokaja się na moment gdy wchodzi Figaro, ale nic nie powstrzyma najścia chóru żołnierzy (na czele z oficerem). Akt kończy się sceną zamrożenia, wizytówką wszystkich trzech wielkich komedii Rossiniego („Włoszka w Algierze”, „Cyrulik Sewilski”, „Kopciuszek”).

Sceny te idą określonym porządkiem: zgiełk tworzony przez wszystkich solistów i chór, następnie wszyscy soliści śpiewają o swoich uczuciach (zwykle są zaskoczeni i/lub przerażeni), później znowu zgiełk, i znowu spokój – wszystko kończy się jeszcze większym zamętem niż na początku. Sceny zamrożenia to najlepszy dowód na wpływ muzyki mozartowskiej na twórczość Rossiniego (Mozart jako pierwszy kompozytor tworzył na wielką skalę kwartety, kwintety etc.). Radzę porównać dowolną scenę zamrożenia z sekstetem z aktu III Wesela Figara. A póki co, by lepiej zrozumieć – scena finałowa z Cyrulika Sewilskiego (bez pierwszego zgiełku):

Akt II nie jest już niestety genialny (jest „tylko” świetny), ale i w nim możemy odnaleźć cudowne momenty: piękny duet Almavivy i Bartolo rozpoczynający pierwszą scenę (tylko doskonały tenor jak Alva lub Florez potrafi być śmieszny, jednocześnie nie idąc w tanią bufonadę) , zaś najcudowniejszym fragmentem tego aktu jest lekcja śpiewu Rozyny – wielkie aktorskie wyzwanie dla śpiewaczki, która (jeśli potrafi) musi w dwuznaczny sposób wyznać miłość Lindorowi i ośmieszyć doktora Bartolo. Po tej mini scence Bartolo intonuje krótką pieśń (menuet), nawiązującą do XVIII wiecznej włoskiej tradycji muzycznej. Kwintet Don Basilio dowodzi dobrego wyczucia teatru, zaś aria Berty daje pozostałym solistom oddech, chociaż, jeśli jest wykonana przez dobry alt, a dyrygent potraktuje ją poważnie (co nie zdarza się często) to dostaniemy wyjątkowo piękne trzy minuty

Akcję na chwilę przerywa intermezzo (burza), później pędzimy do nieuniknionego finału, po zgrabnych tercetach, Almaviva śpiewa swoją ostatnią arię (słynne rondo, które Rossini później przerobił dla Kopciuszka). Ciekawe, że Rossini tworzy z arystokraty tak naprawdę największą gwiazdę – ma aż trzy arie, podczas gdy Figaro jedną (dla porównania – w „Weselu Figara” Almaviva ma jedną, a Figaro trzy)! Cała opera kończy się wesołym i nieskomplikowanym finałem.

„Cyrulik Sewilski” ze względu na swą odwieczną popularność zawsze był wystawiany (nawet w dzisiejszych czasach – w roku 2017 odbyło się 2549 przedstawień na całym świecie), zaś poziom wykonania jest zwykle co najmniej przyzwoity (w końcu soliści bawią się nie gorzej od widzów).

Jedynym problem tej opery  to, że stała się ofiarą własnego sukcesu – i nie mówię tu o parodii (to zawsze pozwala popatrzeć na dzieło z nowej perspektywy), ale o tradycjach i naleciałościach. Arię Figara przerabiano na wszelkie możliwe sposoby (jeszcze sześćdziesiąt lat temu śpiewały ją barytony dramatyczne!), pierwszą arię Almavivy pozbawiano wokalnych fajerwerków, ostatnią zwykle pomijano, arię Bartola skracano do jednej zwrotki, w lekcji śpiewu Rozyna śpiewała co jej na język ślina przyniesie (ten zabieg do dziś stosuje Opera Wrocławska wstawiając w to miejsce Koci duet), sporo fragmentów skracano (m.in. arię Berty i pierwszą serenadę Almavivy), rolę Rozyny powierzano sopranom koloraturowym, a nie mezzosopranom. W roku 1969 Alberto Zedda opublikował wersję „Cyrulika”  zbliżoną do oryginału, choć finałową arię Almavivy zaczęto wykonywać gdzieś dopiero od lat osiemdziesiątych. Szkoda tylko, że dwie fonograficzne perły w koronie (jeśli idzie o wykonania) zostały nagrane przed 1969…

Jednakże ciągłe poprawki, zaangażowanie solistów i wysokich poziom spektakli dowodzą, że „Cyrulik Sewilski” to dzieło nieśmiertelne, którego fenomen wymyka się naukowcom, muzykologom i filozofom… Nam zostaje tylko słuchać i rozkoszować się muzyką!

Informacje o poprostuopera

Pasjonat opery, dobrej literatury i gier RPG. Operę pokochał w szkole podstawowej i jest jej wierny od dobrych dwudziestu lat. Preferuje starą szkołę, choć nie odrzuca wszystkiego, co oferuje współczesna opera. Ponieważ gust prowadzącego zmieniał się przez te wszystkie lata, wiele starych wpisów (zwłaszcza tych dotyczących nagrań i ulubionych śpiewaków) jest częściowo nieaktualnych. Najstarsze wpisy (zwłaszcza z lat 2011-2018) podlegają regularnej aktualizacji. Wszelkie prawa zastrzeżone: kopiowanie, powielanie i przekształcanie artykułów za zgodą autora (proszę pisać maila na adres poprostuopera@gmail.com, na pewno odpowiem)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Złe dobrego początki, a koniec radosny – „Cyrulik sewilski” cz.2

  1. manjaa pisze:

    Dzięki, trochę mi się rozjaśniło w głowie, choć myślałam, że dużo wiem :). Właśnie jedziemy do Warszawskiej Kameralnej dzisiaj, ciekawe jak będzie. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz