Z przykrością muszę poinformować o śmierci kolejnego wybitnego śpiewaka operowego, w dodatku naszego rodaka. Bernard Ładysz zmarł na dzień po swoich 98. urodzinach. Mimo imponującego wieku, to bez wątpienia wielka strata dla polskiej sztuki.
Wilno i Warszawa
Urodził się w Wilnie, w roku kiedy miasto zostało włączone do II RP. Zarówno jego ojciec, jak i matka dysponowali wspaniałymi głosami, jednak nie mogli sobie pozwolić na muzyczną edukację. Mimo niezbyt wysokich dochodów w rodzinie, życie młodego Bernarda toczyło się spokojnie, a sam śpiewak nieraz opowiadał o swojej nieustającej miłości do tego miasta.
Radosną młodość przerwała wojna. Ładysz uczestniczył w kampanii wrześniowej, a po jej zakończeniu wstąpił do AK (okręg wileński) – brał nawet udział w akcji „Burza”. Niestety, został złapany przez NKWD i zesłany do Kaługi w 1944. Mimo prób ucieczki, na powrót do Polski musiał czekać dwa lata. Przyjechał wtedy do Warszawy – na szczęście, jeszcze jako żołnierz AK kształcił się na śpiewaka i już w 1946 udało mu się dostać do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie (obecnie Uniwersytet Muzyczny imienia Fryderyka Chopina). Ukończył ją w 1948 i znalazł zatrudnienie w Chórze Wojska Polskiego. Potem poszło już łatwo – w 1950 roku został solistą Teatru Wielkiego w Warszawie i był „w podstawowym składzie” warszawskiej opery aż do 1979 roku.
W 1956 roku wygrał konkurs wokalny w Vercelli. To wyróżnienie powinno zagwarantować mu wielką karierę międzynarodową, ale tak się nie stało. Owszem, Ładysz śpiewał dość często zagranicą i zwiedził wiele państw, ale nie stał się ikoną polskiej wokalistyki na świecie. Sam zainteresowany twierdził, że była to wina partii, ewentualnie zazdrosnych o jego sławę kolegów po fachu. Przy dłuższej rozmowie wyznał dziennikarzowi, że po występach w Izraelu, nie udało mu się powrócić z kolejnymi koncertami. Po latach dowiedział się, że Tel-Aviv wysyłał do niego zaproszenie trzy razy, ale za każdym razem centrala odpowiadała, że śpiewak ma inne zobowiązania, jest chory lub wymyślała inny pretekst. Poza tym – mimo, że za zwycięstwo w konkursie w Vercelli śpiewak miał zagwarantowane występy w La Scali, nasz bas nie mógł stanąć na deskach mediolańskiej sceny, bo władze nie wydały mu paszportu.
Oczywiście, nie można powiedzieć, że śpiewak był totalnie zamknięty w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, bowiem występował w Europie, USA, Chinach czy nawet w Australii (na emeryturze wyznał, że widok z Opery w Sydney to jedna z najpiękniejszych rzeczy jakie w życiu widział). Ba, jest jedynym polskim śpiewakiem, który śpiewał z Marią Callas i dokonał nagrania pod batutą samego Tulio Serafina:
Mimo wszystko, mógł być (podobnie jak Paprocki czy Hiolski) naszą wizytówką operową i występować z największymi gwiazdami państw kapitalistycznych niczym Nicolai Ghiaurov (i równie dużo nagrywać). Szkoda, tym bardziej, że niepokój partii o potencjalny wyjazd na stałe zawsze był nieuzasadniony: Ładysz nigdy nie miał zamiaru wyjeżdżać z Polski, gdyż (podobnie jak Julian Tuwim) zawsze myślał i „czuł” po polsku.
Ta sytuacja boli mnie z jeszcze jednego powodu – w przeciwieństwie do Bogdana Paprockiego, dyskografia Bernarda Ładysza jest bardzo uboga. W czasach epoki nagraniowej PRL-u mocno promowano polską operę. A jak powiedział sam zainteresowany, nasi kompozytorzy nie dbali specjalnie o role basowe. Brakowało mu takiego polskiego „Borysa Godunowa”. Jego zdaniem, dla basów pisali Włosi i Rosjanie, natomiast jemu został tylko drugi i trzeci plan polskiego repertuaru.
Nie zmienia to faktu, że był bardzo popularny w Polsce. Wydaję mi się, że w szerokim nurcie kulturowym jest drugim najbardziej znanym śpiewakiem operowym po Janie Kiepurze. Brał udział w kilku filmach (w „Ziemi obiecanej”, „Lalce”, „Znachorze”, czy „Dolinie Issy”), a nawet występował w teleturniejach. Sporą popularność przyniósł mu flirt z lżejszą muzą – śpiewał piosenki i arie z musicali. Chyba najbardziej znany jest jego duet z małżonką, Moja matko ja wiem:
Przez lata występował na scenie, a w III RP już znacząco przystopował. Co nie zmienia faktu, że zrezygnował z występów. W 2000 roku nagrał w Polskim Radiu śliczny album z pieśniami patriotycznymi (pisałem o nim: https://poprostuopera.wordpress.com/2014/12/27/jak-pan-sie-trzyma-bernard-ladysz-i-polskie-piesni/ ), a cztery lata później – zestaw kolęd. Niestety, nie mamy zbyt dużo nagrań operowych – Skołubę w „Strasznym dworze”, Stolnika w „Halce”, dwie pozycje „z zachodu”: „Łucję z Lammermoor” (z Callas) oraz pół -pirackie nagranie „Nieszporów sycylijskich” (ze Stellą). Nagranie solowej płyty z ariami niezbyt się udało, z winy inżyniera dźwięku (więcej na ten temat możecie znaleźć w komentarzu Pana Adama pod wpisem o albumie „A to Polska właśnie”).
Choć zachował świetną formę aż do późnej starości, zachowywał do siebie dystans i nie traktował swojej kariery z nie wiadomo jaką powagą. Zawsze przyznawał, że nie jest solistą idealnym i miewał problemy z zapamiętywaniem tekstu. Na imprezie z okazji 95 urodzin Ładysza, Wiesław Ochman opowiadał z humorem, że Ładysz szczególnie mocno lubił śpiewać u jego boku w „Fauście”, gdyż jako jedyny tenor dobrze mu podrzucał tekst. Innym razem, gdy śpiewali na próbie do niemieckiej prapremiery któregoś z utworów Pendereckiego, Ładysz zaśpiewał D zamiast F. By uniknąć zakłopotania, Ochman przekonał dyrygenta, że Penderecki zmienił partyturę i nie zdążył nanieść poprawki. Po jakimś czasie, sprawa dotarła do kompozytora. Ten z kolei stwierdził, że tak jest nawet lepiej.
Jeśli chcecie poznać naszego rodaka z tej mniej zawodowej strony, na NINA-tece możecie obejrzeć krótką serię mini-wywiadów.
https://ninateka.pl/film/siedzac-na-ganku-bohdan-kezik
Mimo wielkiej sławy w kraju, zawsze czuł się związany z Wilnem. Podróżował tam często i chętnie, choć nie odrzucał miłości do Warszawy. Choć nie dała mu szczęśliwej młodości, nasza stolica przyjęła go po koszmarze drugiej wojny światowej i pozwoliła z powrotem stanąć na nogi.
Ikona
Opera, musicale, piosenki, kolędy, nawet film – Bernard Ładysz przez lata cierpliwie budował swój wizerunek. I choć nie dorobił się fortuny, nie stworzył wielkiej dyskografii i podbił światowych scen, udało mu się wejść do naszej kultury masowej, a to nie byle jakie osiągnięcie. Na starość pozostał przesympatycznym staruszkiem, który z godnością dźwigał status wielkiego artysty w starym stylu. Otoczony powszechnym szacunkiem (nie tylko jako śpiewaka, ale i żołnierza AK), z wdziękiem przyjmował zasłużone hołdy.
Uważam, że nie będzie przesady w twierdzeniu, że śmierć Ładysza zamknęła pewną epokę. Był to jeden z ostatnich sławnych artystów, którego filozofię i kulturę ukształtowała II RP.
Dla mnie pozostanie wielkim artystą, którego potencjału nie wykorzystało (niestety) żadne studio nagraniowe. Przynajmniej pozostało nam kilka płyt z lżejszą muzą i występy w mniejszych rolach w polskich operach.
Ma pan może dostęp do tego nagrania „Nieszporów” z Palermo? Bo czytałem, że podobno ma fatalną jakość dźwięku i fragmenty na youtube rzeczywiście są niewyraźne.
Niestety, nie dysponuję… Natomiast ten filmik z pokaźnymi fragmentami brzmi, moim zdaniem, całkiem do rzeczy: https://www.youtube.com/watch?v=3ua_tyERCvk