Nasz największy bas – Bernard Ładysz (1922-2020)

Z przykrością muszę poinformować o śmierci kolejnego wybitnego śpiewaka operowego, w dodatku naszego rodaka. Bernard Ładysz zmarł na dzień po swoich 98. urodzinach. Mimo imponującego wieku, to bez wątpienia wielka strata dla polskiej sztuki.

Wilno i Warszawa

Urodził się w Wilnie, w roku kiedy miasto zostało włączone do II RP. Zarówno jego ojciec, jak i matka dysponowali wspaniałymi głosami, jednak nie mogli sobie pozwolić na muzyczną edukację. Mimo niezbyt wysokich dochodów w rodzinie, życie młodego Bernarda toczyło się spokojnie, a sam śpiewak nieraz opowiadał o swojej nieustającej miłości do tego miasta.

Radosną młodość przerwała wojna. Ładysz uczestniczył w kampanii wrześniowej, a po jej zakończeniu wstąpił do AK (okręg wileński) – brał nawet udział w akcji „Burza”. Niestety, został złapany przez NKWD i zesłany do Kaługi w 1944. Mimo prób ucieczki, na powrót do Polski musiał czekać dwa lata. Przyjechał wtedy do Warszawy – na szczęście, jeszcze jako żołnierz AK kształcił się na śpiewaka i już w 1946 udało mu się dostać do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie (obecnie Uniwersytet Muzyczny imienia Fryderyka Chopina). Ukończył ją w 1948 i znalazł zatrudnienie w Chórze Wojska Polskiego. Potem poszło już łatwo – w 1950 roku został solistą Teatru Wielkiego w Warszawie i był „w podstawowym składzie” warszawskiej opery aż do 1979 roku.

W 1956 roku wygrał konkurs wokalny w Vercelli. To wyróżnienie powinno zagwarantować mu wielką karierę międzynarodową, ale tak się nie stało. Owszem, Ładysz śpiewał dość często zagranicą i zwiedził wiele państw, ale nie stał się ikoną polskiej wokalistyki na świecie. Sam zainteresowany twierdził, że była to wina partii, ewentualnie zazdrosnych o jego sławę kolegów po fachu. Przy dłuższej rozmowie wyznał dziennikarzowi, że po występach w Izraelu, nie udało mu się powrócić z kolejnymi koncertami. Po latach dowiedział się, że Tel-Aviv wysyłał do niego zaproszenie trzy razy, ale za każdym razem centrala odpowiadała, że śpiewak ma inne zobowiązania, jest chory lub wymyślała inny pretekst. Poza tym – mimo, że za zwycięstwo w konkursie w Vercelli śpiewak miał zagwarantowane występy w La Scali, nasz bas nie mógł stanąć na deskach mediolańskiej sceny, bo władze nie wydały mu paszportu.

Oczywiście, nie można powiedzieć, że śpiewak był totalnie zamknięty w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, bowiem występował w Europie, USA, Chinach czy nawet w Australii (na emeryturze wyznał, że widok z Opery w Sydney to jedna z najpiękniejszych rzeczy jakie w życiu widział). Ba, jest jedynym polskim śpiewakiem, który śpiewał z Marią Callas i dokonał nagrania pod batutą samego Tulio Serafina:

Mimo wszystko, mógł być (podobnie jak Paprocki czy Hiolski) naszą wizytówką operową i występować z największymi gwiazdami państw kapitalistycznych niczym Nicolai Ghiaurov (i równie dużo nagrywać). Szkoda, tym bardziej, że niepokój partii o potencjalny wyjazd na stałe zawsze był nieuzasadniony: Ładysz nigdy nie miał zamiaru wyjeżdżać z Polski, gdyż (podobnie jak Julian Tuwim) zawsze myślał i „czuł” po polsku.

Ta sytuacja boli mnie z jeszcze jednego powodu – w przeciwieństwie do Bogdana Paprockiego, dyskografia Bernarda Ładysza jest bardzo uboga. W czasach epoki nagraniowej PRL-u mocno promowano polską operę. A jak powiedział sam zainteresowany, nasi kompozytorzy nie dbali specjalnie o role basowe. Brakowało mu takiego polskiego „Borysa Godunowa”. Jego zdaniem, dla basów pisali Włosi i Rosjanie, natomiast jemu został tylko drugi i trzeci plan polskiego repertuaru.

Nie zmienia to faktu, że był bardzo popularny w Polsce. Wydaję mi się, że w szerokim nurcie kulturowym jest drugim najbardziej znanym śpiewakiem operowym po Janie Kiepurze. Brał udział w kilku filmach (w „Ziemi obiecanej”, „Lalce”, „Znachorze”, czy „Dolinie Issy”), a nawet występował w teleturniejach. Sporą popularność przyniósł mu flirt z lżejszą muzą – śpiewał piosenki i arie z musicali. Chyba najbardziej znany jest jego duet z małżonką, Moja matko ja wiem:

Przez lata występował na scenie, a w III RP już znacząco przystopował. Co nie zmienia faktu, że zrezygnował z występów. W 2000 roku nagrał w Polskim Radiu śliczny album z pieśniami patriotycznymi (pisałem o nim: https://poprostuopera.wordpress.com/2014/12/27/jak-pan-sie-trzyma-bernard-ladysz-i-polskie-piesni/ ), a cztery lata później – zestaw kolęd. Niestety, nie mamy zbyt dużo nagrań operowych – Skołubę w „Strasznym dworze”, Stolnika w „Halce”, dwie pozycje „z zachodu”: „Łucję z Lammermoor” (z Callas) oraz pół -pirackie nagranie „Nieszporów sycylijskich” (ze Stellą). Nagranie solowej płyty z ariami niezbyt się udało, z winy inżyniera dźwięku (więcej na ten temat możecie znaleźć w komentarzu Pana Adama pod wpisem o albumie „A to Polska właśnie”).

Choć zachował świetną formę aż do późnej starości, zachowywał do siebie dystans i nie traktował swojej kariery z nie wiadomo jaką powagą. Zawsze przyznawał, że nie jest solistą idealnym i miewał problemy z zapamiętywaniem tekstu. Na imprezie z okazji 95 urodzin Ładysza, Wiesław Ochman opowiadał z humorem, że Ładysz szczególnie mocno lubił śpiewać u jego boku w „Fauście”, gdyż jako jedyny tenor dobrze mu podrzucał tekst. Innym razem, gdy śpiewali na próbie do niemieckiej prapremiery któregoś z utworów Pendereckiego, Ładysz zaśpiewał zamiast F. By uniknąć zakłopotania, Ochman przekonał dyrygenta, że Penderecki zmienił partyturę i nie zdążył nanieść poprawki. Po jakimś czasie, sprawa dotarła do kompozytora. Ten z kolei stwierdził, że tak jest nawet lepiej.

Jeśli chcecie poznać naszego rodaka z tej mniej zawodowej strony, na NINA-tece możecie obejrzeć krótką serię mini-wywiadów.

https://ninateka.pl/film/siedzac-na-ganku-bohdan-kezik

Mimo wielkiej sławy w kraju, zawsze czuł się związany z Wilnem. Podróżował tam często i chętnie, choć nie odrzucał miłości do Warszawy. Choć nie dała mu szczęśliwej młodości, nasza stolica przyjęła go po koszmarze drugiej wojny światowej i pozwoliła z powrotem stanąć na nogi.

Ikona

Opera, musicale, piosenki, kolędy, nawet film – Bernard Ładysz przez lata cierpliwie budował swój wizerunek. I choć nie dorobił się fortuny, nie stworzył wielkiej dyskografii i podbił światowych scen, udało mu się wejść do naszej kultury masowej, a to nie byle jakie osiągnięcie. Na starość pozostał przesympatycznym staruszkiem, który z godnością dźwigał status wielkiego artysty w starym stylu. Otoczony powszechnym szacunkiem (nie tylko jako śpiewaka, ale i żołnierza AK), z wdziękiem przyjmował zasłużone hołdy.

Uważam, że nie będzie przesady w twierdzeniu, że śmierć Ładysza zamknęła pewną epokę. Był to jeden z ostatnich sławnych artystów, którego filozofię i kulturę ukształtowała II RP.

Dla mnie pozostanie wielkim artystą, którego potencjału nie wykorzystało (niestety) żadne studio nagraniowe. Przynajmniej pozostało nam kilka płyt z lżejszą muzą i występy w mniejszych rolach w polskich operach.

 

Informacje o poprostuopera

Pasjonat opery, dobrej literatury i gier RPG. Operę pokochał w szkole podstawowej i jest jej wierny od dobrych dwudziestu lat. Preferuje starą szkołę, choć nie odrzuca wszystkiego, co oferuje współczesna opera. Ponieważ gust prowadzącego zmieniał się przez te wszystkie lata, wiele starych wpisów (zwłaszcza tych dotyczących nagrań i ulubionych śpiewaków) jest częściowo nieaktualnych. Najstarsze wpisy (zwłaszcza z lat 2011-2018) podlegają regularnej aktualizacji. Wszelkie prawa zastrzeżone: kopiowanie, powielanie i przekształcanie artykułów za zgodą autora (proszę pisać maila na adres poprostuopera@gmail.com, na pewno odpowiem)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na „Nasz największy bas – Bernard Ładysz (1922-2020)

  1. 39079288 pisze:

    Ma pan może dostęp do tego nagrania „Nieszporów” z Palermo? Bo czytałem, że podobno ma fatalną jakość dźwięku i fragmenty na youtube rzeczywiście są niewyraźne.

Dodaj komentarz