Na prima aprilis – dlaczego, pomimo oczywistych wad, „Columbo” wciąż zachwyca?

W ramach wpisów na prima aprilis (jest to specjalny czas, kiedy opowiadam o moich innych hobby) chyba jeszcze nie pisałem o jednym, konkretnym serialu, ale w przeciągu ostatnich kilku miesięcy wróciłem do kultowej serii sprzed lat i była to wyprawa warta dłuższej analizy.

Choć zdecydowanie najwięcej odcinków „Columbo” (łącznie stworzono 68 epizodów) pojawiło się w latach 70-tych, serial był kręcony od 1968 aż do 2003 roku. Jak wieść internetowa niesie, za specyficzny rytm produkcji odpowiadają pokrzepiające w dobie współczesnej komercjalizacji czynniki artystyczne – podobno twórcy chcieli wracać do dzieła wyłącznie wtedy, gdy mieli na nie jakiś konkretny pomysł. Z tego też powodu zrobili sobie przerwę w latach 80-tych (dzieląc serial na podkategorie, często klasyfikowane jako epizody „stare” i „nowe”), zaś w nowej odsłonie pozwalali sobie na więcej eksperymentów. Tym bardziej, że nalegał na nie Peter Falk, odtwórca głównej roli. Zresztą udział tego artysty wymaga krótkiego komentarza – był to wybitny aktor, który zapewne z powodu swojej radiowej urody nigdy nie został dostatecznie doceniony przez Hollywood, pomimo kilku wybitnych kreacji („Arystokracja podziemi”, „Kobieta pod presją” – zresztą pisałem recenzję: https://poprostuopera.wordpress.com/2020/10/03/opera-na-szklanym-ekranie-kobieta-pod-presja/ ). To właśnie „Columbo” stał się dla niego przepustką do wielkiej sławy i, w przeciwieństwie do innych artystów znanych głównie z jednego dzieła, aktor nie potraktował komercyjnej serii jako uwłaczającej chałtury, ale jako dziedzictwo dzięki któremu zostanie zapamiętany. Z tego powodu grał go tak długo, jak pozwalało mu na to zdrowie.

Sukces tej serii zapisał się na stałe w historii amerykańskiej telewizji, zaś sam detektyw został kolejnym archetypem stróża prawa-bohatera. Choć nie jest może tak sławny jak Poirot lub Holmes, to bez wątpienia należy do tej samej, elitarnej ligi.

Wielki detektyw i jego asystent-morderca

Każdy odcinek tej serii stanowi osobną historię, a jedyne co je łączy, to detektyw Frank Columbo (znamy jego imię, bowiem w całym serialu raz jeden widnieje na odznace – w innych sytuacjach nawet koledzy i krewni mówią do niego po nazwisku). Zatem jeśli chcielibyście spróbować sięgnąć po tę serię, to możecie wybrać dowolny epizod, ewentualnie unikałbym późniejszych sezonów, bo tam kilkukrotnie próbowano przełamać schemat (np. w „Nie czas na umieranie”) albo nawiązywano do starszych spraw („Columbo idzie na uczelnię”).

Zdecydowana większość odcinków (aczkolwiek nie wszystkie) zmierza podobnym rytmem. Na początku historii jesteśmy świadkami wydarzeń sprzed morderstwa – poznajemy zabójcę i zazwyczaj jej/jego ofiarę. W ten lub inny sposób twórcy prezentują nam świat przedstawiony i motywy przyszłego morderstwa. Po jakimś czasie dochodzi do zbrodni, którą kamera szczegółowo relacjonuje (tzn. okoliczności – nie ma tu jakiegoś epatowania brutalnością). Po wszystkim sprawca starannie zaciera ślady, a przynajmniej tak się wydaje. Po tym wstępnie tytułowy bohater pojawia się na miejscu zbrodni, gdzie już pracują jego koledzy i koleżanki. Porucznik sprawdza okoliczności, a jego ekipa analizuje wszystkie ślady (jak na rzecz o genialnym detektywie, sporo czasu zajmują tu szczegółowe, żmudne badania). Niedługo potem porucznik poznaje mordercę, do którego instynktownie się przykleja. Choć dwójka aktorów ma swoje własne, oddzielne sceny, to lwią część każdego epizodu stanowią dialogi pomiędzy łajdakiem, a stróżem prawa. Columbo zdobywa kolejne poszlaki, zaś łotr stara się go odwieźć od sprawy, preparując dowody, sugerując błędne tropy lub nadużywając swojej pozycji. W ogólnym rozrachunku większość tych historii mogłaby się rozgrywać na deskach teatru, gdzie punktem kulminacyjnym jest ostatnie spotkanie w czasie którego Columbo (często w rozmowie jeden na jednego) tłumaczy zbrodniarzowi, że to on i ma na to dowody.

Sposób działania i archetyp Columbo

Ale w jaki sposób porucznik prowadzi śledztwo? Co sprawiło, że skutecznie pozyskiwał aż tyle informacji? Natrafiłem kiedyś na wiadomość, że twórcy serialu wymyślili coś, co w przyszłości nazwano „metodą Columbo”. Z pomocą tej techniki protagonista zdobywa więcej danych, usypia czujność sprawcy albo łatwiej zastawia na niego psychologiczne pułapki.

Jak działa porucznik Columbo? Dość specyficznie – w przeciwieństwie do swoich wielkich poprzedników, wcale nie epatuje swoim geniuszem. Przeciwnie pozwala zbrodniarzowi by ten spróbował oczarować go swoimi talentami i umiejętnościami. Z perspektywy czarnego charakteru większości epizodów jest to dość łatwe, bowiem serial prawe zawsze opiera na zasadzie kontrastu. Porucznika nikt nie wzywa do spraw związanych z zabójstwami w dzielnicach nędzy czy w czasie starć między gangami. W serialu prawie zawsze są to elity – gospodarcze, artystyczne, sportowe. Wielcy malarze, prezesi ogromnych firm, uznani trenerzy to chleb powszedni doświadczonego porucznika.

I właśnie taki kryminalista spotyka Columbo, któremu bardzo daleko do archetypicznego detektywa. Jak już wspomniałem, Falk nie grzeszy urodą, a średnią aparycję podbija ubiór: porucznik nigdy nie rezygnuje ze starego, wytartego płaszcza, któremu prawie zawsze towarzyszy wymięta biała koszula i źle związany krawat. Do tego otacza go aura wiecznego niewyspania i niedomycia, trochę jakby zawsze był o ten jeden kubek z kawą za daleko. Mało tego, co rusz pali cygara (nie zawsze zgodnie z protokołem danego miejsca), jeździ starym, zdezelowanym Peugotem 403 (dla Amerykanów, którzy stawiali wówczas na wielkie limuzyny, pojazd oficera policji budzi uprzejme politowanie), ciągle „chwilowo” gubi dowody w licznych kieszeniach płaszcza, a od czasu do czasu można spotkać go ze swoim psem – niezbyt bystrym bassetem, którego permanentnie rozpieszcza.

W rozmowach ze sprawcą porucznik oddaje mu pole, co rusz wtrącając komplementy, wyrażając podziw nad osiągnięciami zbrodniarza (napisanymi książkami, nakręconymi filmami, majątkiem, sławą). Jednocześnie opowiadając rozmaite anegdoty ze swojego domu rodzinnego, powołując się na legiony szwagrów, kuzynów i oczywiście swoją małżonkę. Gdy dochodzi do pierwszej konfrontacji, zbrodniarz jest zazwyczaj przekonany, że porucznik to nieszkodliwy kretyn, którego łatwo będzie wywieźć w pole. Sprawę ułatwia sam Columbo, skutecznie budujący wizerunek poczciwego, pączkożernego gliniarza, który chętnie przyjmuje drobne upominki i prosi o autografy dla żony.

Tutaj ciekawostka – o ile status rodzinny Franka Columbo nigdy nie był stały (w jednych odcinkach nie ma dzieci, w innym wspomina o jednym, w kolejnych podaje liczbę mnogą – ta opcja jest chyba najbardziej prawdopodobna, bo to mówi osobom trzecim), to wiemy o istnieniu pani Columbo. Jednak nigdy nie pojawiła się na ekranie nawet w czasie oczywistych uroczystości (np. na rodzinnym ślubie lub w czasie wspólnych wakacji). W pewnym momencie stało się to regularnym żartem serii.

Humoru zresztą w tej serii nie brakuje i właśnie często wynika on z niezbyt efekciarskiego wizerunku detektywa – jedną z kultowych scen serialu jest wizyta Columbo w stołówce dla ubogich, gdzie poczciwa zakonnica bierze porucznika za żebraka, któremu usilnie próbuje pomóc.

Wracając do tematu – ze sceny na scenę porucznik wraca (często w bardzo nieodpowiednim momencie, na przykład w czasie kręcenia filmu), dopytując o liczne szczegóły, powołując się na swojego surowego przełożonego lub nieścisłości w raporcie. Znakiem rozpoznawalnym serii jest zdanie „just one more thing” („jeszcze tylko jedno”), czyli pytanie, które porucznik zadaje na końcu rozmowy, w zasadzie już po konwersacji. Oczywiście jest to kwestia kluczowa, ale podana w taki sposób, by sprawiała niewinne wrażenie, zaś zbrodniarz jest rozprężony, myśląc, że już wywiódł porucznika w pole. Rzadko się zdarza by przed finałem Columbo zdradził się z tym, że podejrzewa właściwą osobę. Ostatecznie dwójka głównych bohaterów prowadzi ostatnią rozmowę, często w tonie uprzejmej konwersacji.

Wady prawdziwe, wady nieprawdziwe

Kręcąc serial przez 35 lat, w ogromnej części w czasach, gdy w USA produkcje serialowe traktowano z lekceważeniem, trudno było uniknąć kilku potknięć. Do tego pewne elementy w oczywisty sposób się zestarzały. Czy to sprawia w dzisiejszych czasach trudno wytrzymać przy seansie „Columbo”? Moim zdaniem – zdecydowanie nie. Natomiast dla przyzwoitości wspomnijmy o kilku problemach. Po pierwsze, choć Falk jest znakomity i większość aktorów pierwszoplanowych również, to zdarzają się postacie na drugim lub trzecim planie, które sprawiają wrażenie, jakby ściągnięto je z łapanki. Po drugie, technicznie pojawiają się drobne uszczerbki, choćby w błędach kontynuacyjnych (zmiany ujęć bywają niespójne). Po trzecie, seria nie zawsze dobrze prezentuje się elementy specjalistyczne – mowa prawnicza jednego „z najbardziej renomowanych adwokatów w kraju” brzmi jak z kreskówki, a w odcinku o znawcach win łatwo zgodzić się z powszechną opinią, że poza kilkoma krajami w Europie i może jeszcze w Ameryce Południowej, do lat 80-tych mało kogo interesowało winiarstwo.

No i nie ukrywajmy – serial nieraz nadmiernie czerpał pełnymi garściami z fascynacji typowych dla określonych dekad. Z perspektywy nostalgii można sporo wybaczyć, ale gdyby traktować to w pełni na poważnie (zaawansowane technologie, roboty, hipnoza, senniki, itp.) to jednak trochę by to zgrzytało. Do tego niektóre sprawy są do siebie podejrzanie podobne, a część eksperymentalnych odcinków lub pomysłów prezentuje się średnio. Czasem zbrodniarze popełniają podobne błędy, a sam porucznik natrafia na ślady w nieco zbyt oczywisty sposób.

Pozostaje jeszcze jeden problem, chyba najczęściej podnoszony w przypadku tej serii – dowody zamykające sprawę. I tak, bardzo często Columbo zdobywa ostateczne materiały i zeznania, które w sądzie na pewno by nie wystarczyły. Ewentualnie pomaga mu łut szczęścia, który w życiu codziennym zdarza się niezmiernie rzadko. Pytanie tylko, czy to jest to czego potrzebujemy w tej serii? Według mnie – nie.

Kolejny podgatunek kryminału

Najpierw chwila refleksji nad historią kryminału, przynajmniej do momentu powstania pierwszego odcinka serialu. Rafał Ziemkiewicz w swoim eseju internetowym „Lancelot z Kalifornii: Raymond Chandler” wyróżnia dwa typy tych dzieł: pierwszy z nich, wyniesiony na piedestał przez A.C. Doyle’a i przede wszystkim A. Christie to kryminał-łamigłówka, w którym genialny detektyw rozwiązuje zagadkę, a my razem z nim (otrzymując wszystkie niezbędne wskazówki). Drugi to kryminał noir, znany z książek R. Chandlera i R. MacDonalda (w ostatnim czasie znakomicie uzupełniony o serial „Odd Taxi”). Tutaj natomiast bohater-cynik prowadzi skomplikowaną sprawę, przedstawiając nam wszystko zwykle w narracji pierwszoosobowej. Przebieg intrygi ma mniejsze znaczenie, bowiem wszystkie fakty odkrywamy z opóźnieniem (narrator nie dzieli się z nami wszystkimi swoimi przemyśleniami). Zatem nieważne jest w jaki sposób dokonano morderstwa lub porwania. Istotniejsze było pokazanie współczesnego rycerza, który walczy ze złym, brudnym światem, nawet jeśli nigdy nie przyzna się do swojej szlachetności.

Skoro już zaakceptowano w obrębie jednego gatunku tak wielkie różnice ideologiczne, sądzę, że nie byłoby błędem wyróżnić tu jeszcze powieści policyjne, reprezentowane przez nie najciekawsze książki Georgesa Simenona o komisarzu Maigret, który walczy z kryminalistami nie tyle błyskotliwością i prowadzeniem złożonych analiz, ile ciężką, żmudną pracą do której przykładali się również podwładni oficera policji.

Czym zatem jest „Columbo”? Moim zdaniem seria korzysta ze wszystkich wymienionych podgatunków kryminału, łącząc się z powieścią psychologiczną i kolejną wariacją na temat amerykańskiego snu.

Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że serial nie jest łamigłówką, skoro niemal od samego początku znamy sprawcę. Natomiast przez cały seans możemy spekulować, w jaki sposób zbrodniarz się zdradzi lub jakie błędy popełnił. Zatem dostajemy pewien element klasyki kryminału. Równie ważna jest harówka wszystkich policjantów i prowadzenie bardzo szczegółowych badań. W jednym z eksperymentalnych odcinków, „Nie czas na umieranie” (gdy porwano młodą kobietę – wyjątkowo nie mamy tu morderstwa) nie obserwujemy żadnej interakcji ze zbrodniarzem, żadnego psychologicznego rebusu, a pokaz orki na ugorze w wykonaniu całego departamentu by jak najszybciej rozwiązać sprawę. I to się wciąż w bardzo satysfakcjonujący sposób ogląda, ponieważ poznajemy słynnego detektywa z innej perspektywy.

Skoro już jesteśmy przy poruczniku, bezwzględnie najwięcej czerpiemy z kina noir. „Columbo” jest kolejną wariacją na temat szlachetnego stróża prawa walczącego z potężnymi siłami zła. Jednak seria idzie o krok dalej, tworząc nie tyle kolejnego wspaniałego rycerza, ile poczciwego chłopa. I ten element jest podkreślany z zadziwiającą konsekwencją – Frank Columbo jest potomkiem włoskich imigrantów (mocno niepasującym do głównie anglosaskiej elity), który wychował się w ubogiej dzielnicy z kochającymi rodzicami i nadzwyczaj licznym rodzeństwem. Także upodobania porucznika są raczej przyziemne (nie twierdzę, że złe): football, baseball, kręgle, cygara, czasem jakaś przekąska (dość często chilli). Jednocześnie (podejrzewam, że po to, by uniknąć podejrzeń o przemycanie propagandy w stylu „walki klas”) pan porucznik to przecież sól tej ziemi – przykładna głowa rodziny, praktykujący katolik (przynajmniej to zasugerowano w paru odcinkach), szczery patriota, niepatrzący na nikogo z góry człowiek umiarkowanego sukcesu i znakomity kompan zawsze wyrozumiały wobec słabostek maluczkich.

By lepiej zrozumieć porucznika Columbo, szczególnie mocno rekomenduję dwa odcinki – w „Teście na inteligencję” (gdzie zbrodniarzem jest geniusz, który zabija innego członka organizacji skupiającej 2% najinteligentniejszych obywateli) dochodzi do nietypowego starcia pomiędzy zbrodniarzem, a detektywem. Zazwyczaj mordercy gardzą porucznikiem albo mają tak wysokie o sobie mniemanie, że na swoją zgubę pozwalają protagoniście na zbyt wiele. Ten epizod wyznacza podobny kurs, natomiast wraz z postępem fabuły swój rozpoznaje swego. Jeszcze przed samym zakończeniem morderca ma naprawdę wzruszający monolog, w którym opowiada Columbo o swoim smutnym życiu niekochanego przez nikogo geniusza. Gdy w końcu sprawa zostaje zamknięta, zbrodniarz prosi o ostatnią łaskę, by detektyw zbadał swój iloraz inteligencji. Jest to przykre, bo choć serial na szczęście chyba nigdy nie skręcił w niemoralną uliczkę (przyznaję, nie zrobiłem ponownego seansu kilku epizodów), usprawiedliwiając bandytów, to jednak starał się uczynić ich bardziej ludzkimi i zwyczajnie godnymi współczucia. Taki też jest Columbo – wie, że musi zrobić swoje, ale nie ocenia swoich przeciwników i jest pełen empatii w tych dziwnych relacjach.

Oczywiście nie zawsze tak jest i pewnie z połowa zbrodniarzy serialu nie powinna budzić u nikogo litości, dlatego też chciałbym wspomnieć o odcinku „Columbo idzie na uczelnię”. Tam dwóch rozwydrzonych, choć bez wątpienia bardzo zdolnych studentów morduje swojego wykładowcę od kryminologii. Przez cały epizod młodzi kpią sobie z porucznika Columbo, a ten daje im się prowadzić za rękę, doskonale wiedząc, że nim gardzą. Ostatecznie ich pycha doprowadza do w pełni udanego zamknięcia śledztwa. Wówczas jeden z nich odgraża się porucznikowi, że zwyczajnie miał szczęście i taki nikt nie zaszkodzi synowi najsłynniejszego adwokata w mieście. Początkowo zdziwiłem się, że Columbo nie odgryzł się, demonstrując rozmaite poszlaki, ale potem zrozumiałem sens tego zachowania. Gdyby to zrobił, kontrast między zepsutą elitą, a skromnym przedstawicielem klasy pracującej nieco by się zatarł. Odcinek mógłby też skręcić w średnio skuteczną kliszę, gdzie stary pokazuje młodym ich miejsce w szeregu. A nie o to tu chodzi – całość opiera się na starym kontraście głośnego, wpływowego i zadufanego zła wobec cichej, pełnej współczucia dobroci.

Nie można też nie wspomnieć o występach gościnnych, bo choć znaczną część obsady stanowią lokalne gwiazdy, to jednak do tego serialu chętnie zgłaszali się znani aktorzy i aktorki. Wspomnijmy choćby o Janet Leight (znanej z „Psychozy” lub „Dotyku zła”), Ruth Gordon (laureatka Oscara za „Dziecko Rosemary), Faye Dunaway (jej najbardziej znana rola to Bonnie z „Bonnie i Clyde”, zaś Oscara zdobyła za film „Sieć”), do tego dwa razy dopuścił się zbrodni William Shatner (znany z serii „Star Trek”), a raz jego kolega z serialu science-fiction, Leonard Nimoy. W rolach drugoplanowych dwukrotnie wystąpił Leslie Nielsen (zanim stał się sławny z „Czy leci z nami pilot?” i „Nagiej broni”) i legenda hollywoodzkiego horroru, Vincent Price (dziś bardziej znany ze współpracy z Timem Burtonem, choćby w animacji „Vincent” lub w filmie „Edward Nożycoręki”). Zadziwiającą metamorfozę przeszedł Dick van Dyke – wówczas sławny komik, znany z filmu „Mary Poppins”, zaś na potrzeby serialu zagrał stonowanego, dobrze wychowanego mordercę. Zresztą, nie tylko aktorzy załapali się przed kamerę – jednym z najsłynniejszych odcinków jest sprawa piosenkarza gospelowego, który morduje swoją żonę i rywalem Columbo jest… Johnny Cash, legenda amerykańskiego country i gospelu. Krótkie występy zaliczyli Edith Head (sławna kostiumolog, laureatka 8 Oscarów) oraz muzyk rockowy Little Richard. Sławy zdarzały się nie tylko na ekranie, ale i za kamerą, wszak jeden z pierwszych odcinków wyreżyserował młody wówczas Steven Spielberg.

I obecność tak dobrych aktorów wcale mnie dziwi, przeciwnie dowodzi znakomitej intuicji artystów – „Columbo” to wyborny serial, który świetnie przetrwał próbę czasu. Pozostaje mi tylko wymienić kilka najciekawszych odcinków.

Ulubione epizody

Ponieważ nie wszystkie historie są jeszcze dostępne na platformach streamingowych, a i zebranie ponad 70. godzin wolnego to wielkie wyzwanie logistyczne, nie będę ukrywać – nie zaznajomiłem się jeszcze ze wszystkimi przygodami porucznika. W takiej sytuacji uznałem, że 7 filmów wystarczy.

Moja lista:

7. „Iluzjonista” (1976) – nadzwyczaj złożona zbrodnia w wykonaniu magika jest interesująca, zaś morderca ma w zanadrzu kilka szczwanych sztuczek. Columbo demonstruje swój geniusz, a i towarzyszący mu policjant ma bardzo barwną rolę. Jedynie trochę wadzi dowód, który zdobyto dzięki wielkiemu szczęściu,

6. „Morderstwo w Malibu” (1990) – znakomity pomysł na zbrodnię, intrygujące zawiązanie fabuły, morderca, który potrafi ciekawie namieszać, do tego lokalna socjeta prezentuje się interesująco. Postacie drugoplanowe średnio angażują i uzyskano mało przekonujący dowód. Mimo to, dzięki samej intrydze jest to moja czołówka,

5. „Błędna reakcja” (1974) – wspomniany już Dick van Dyke znakomicie odgrywa statecznego mordercę, do tego odcinek ma znakomite tło i sceny komediowe. Dowód i zbieranie poszlak całkiem solidne, bez wątpienia świetny odcinek,

4. „Test na inteligencję” (1977) – sam pomysł na intrygę jest ciekawy, ale jego realizacja nieco siermiężna (zważywszy na to, że zbrodniarz jest geniuszem). Natomiast cała reszta (kreacja postaci, dedukowanie Columbo i jego relacje z otoczeniem) to czołówka tego serialu,

3. „Morderstwo w programie dnia” (1990) – starcie dwóch znakomitych umysłów, bardzo starannie przygotowana zbrodnia, bardzo trudna, ale i wciągająca rozgrywka. Nawet dowód jest przekonujący, przynajmniej zważywszy na okoliczności polityczne. Znakomity odcinek,

2. „Columbo idzie na uczelnię” (1990) – kolejny epizod do którego nie mam co się przyczepić. Intryga jest prosta, ale przekonująca, postacie świetnie napisane, sam Columbo pokazuje pazur, środowisko również ciekawie pokazano. Mogę się zgodzić, że wykorzystano tu jeden trik z innego odcinka, ale w sposób jak najbardziej do zaakceptowania, przynajmniej przeze mnie. Poza tym – wyborny seans,

1. „Wspólnik zbrodni” (1974) – nie miałem wątpliwości co do faworyta. Znakomita intryga, wybornie nakreślone postacie, do tego mamy naprawdę solidny materiał dowodowy i bardzo mądre dedukowanie detektywa. Póki co – mój zdecydowanie ulubiony odcinek.

Informacje o poprostuopera

Pasjonat opery, dobrej literatury i gier RPG. Operę pokochał w szkole podstawowej i jest jej wierny od dobrych dwudziestu lat. Preferuje starą szkołę, choć nie odrzuca wszystkiego, co oferuje współczesna opera. Ponieważ gust prowadzącego zmieniał się przez te wszystkie lata, wiele starych wpisów (zwłaszcza tych dotyczących nagrań i ulubionych śpiewaków) jest częściowo nieaktualnych. Najstarsze wpisy (zwłaszcza z lat 2011-2018) podlegają regularnej aktualizacji. Wszelkie prawa zastrzeżone: kopiowanie, powielanie i przekształcanie artykułów za zgodą autora (proszę pisać maila na adres poprostuopera@gmail.com, na pewno odpowiem)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Na prima aprilis – dlaczego, pomimo oczywistych wad, „Columbo” wciąż zachwyca?

  1. Taka Jedna pisze:

    „Początkowo zdziwiłem się, że Columbo nie odgryzł się, demonstrując rozmaite poszlaki, ale potem zrozumiałem sens tego zachowania. Gdyby to zrobił, kontrast między zepsutą elitą, a skromnym przedstawicielem klasy pracującej nieco by się zatarł. ”

    On i tak wiedział, że wygrał, no i góra nie udowadnia, że jest górą 😉

    Świetny tekst, dwa razy przeczytany.

    I w związku z tym… FAYE DUNAWAY

Dodaj komentarz