Enrico Caruso – w setną rocznicę śmierci geniusza (1873-1921), cz. 1

Od kilku lat myślę sobie, jak sensownie rozpisać wpisy związane z setnymi rocznicami urodzin wielkich śpiewaków. Na wiosnę (08.04.) setkę obchodził Franco Corelli (1921-2003), a w zeszły weekend (24.07.) świętowaliśmy okrągłe urodziny Giuseppe di Stefano (1921- 2008). Jednak o obu Panach tworzyłem już osobne wpisy, a lista takich jubilatów będzie w najbliższych latach bardzo długa (Tebaldi, Siepi, Callas, de los Angeles, Jurinac). Postaram się skupić głównie na tych śpiewakach, o których niewiele pisałem lub polska literatura muzyczna nie poświęca dość dużo miejsca.

Nie mogłem jednak nie zareagować na inny okrągły jubileusz – 02.08.2021 to setna rocznica przedwczesnej śmierci największego tenora wszech czasów, Enrica Carusa. Neapolitański artysta był nie tylko wybitnym śpiewakiem, ale też wielkim bohaterem mediów i pierwszą ważną gwiazdą przemysłu fonograficznego.

Legendy wokół legendy

Przedstawienie biografii Carusa to rzecz niełatwa – wśród śpiewaczek i śpiewaków chyba tylko wokół Marii Callas powstało tyle legend, pół prawd i mitów. Część opowieści wypuściły media, inne zostały dodane przez pisarzy, a niektóre mity dostaliśmy od Carusa i jego żony. Mimo tych olbrzymich trudności, postaram się ukazać żywot Carusa najbliższy faktom.

Urodził się 25 lutego 1873 roku. Dla opery był to wybitny rocznik – poza Carusem, na świat przyszły takie tuzy jak Clara Butt (wybitny angielski kontralt), Fiodor Szalapin (wspaniały rosyjski bas), Leo Slezak (najwspanialszy tenor cesarsko-królewski, wielki rywal Carusa) oraz Sergiusz Rachmaninow, wybitny pianista i kompozytor operowy.

Caruso pochodził z ubogiej rodziny – miał sześcioro rodzeństwa, ale, niestety, czwórka zmarła w wieku niemowlęcym. Tu warto nadmienić, że w swoim czasie rozpuszczano plotkę jakoby tenor miał dwadzieścioro rodzeństwa, lecz ten mit dość szybko obalono.

Pomimo, że przyuczał się do zawodu mechanika, za namową matki śpiewał i pobierał pierwszą, powierzchowną edukację. Choć śmierć rodzicielki (1888) mocno nim wstrząsnęła, to nie zrezygnował z występów na ulicach i w kafejkach, i zaczął zarabiać pierwsze pieniądze. Dalszą karierę opóźniła służba wojskowa, którą ukończył w 1894.

W 1895 roku wystąpił po raz pierwszy na deskach teatru operowego, w Teatro Nuova w Neapolu. Nie miał jednak szczęścia do repertuaru – śpiewał w dziele kompozytora-amatora Mario Morelliego, „Przyjaciel Franciszek” (L’Amico Francesco). Oczywiście, nikt nie wyklucza, że dzieło niewykształconego muzycznie człowieka może być niskiej jakości, ale to ponoć było.

Szczęśliwie dla tenora, mniej więcej w tym czasie poznał dyrygenta i nauczyciela muzyki Vincenza Lombardiego. Był to wybitny pedagog, który poza Carusem miał w swym portfolio takich gigantów jak Pasquale Amato, czy Antonio Scotti. Nasz tenor potrzebował wsparcia prawdziwego profesjonalisty – choć jego talent był oczywisty, Caruso miał ewidentne problemy z górą i sporo wskazywało na to, że czeka go kariera tenora drugoplanowego. Na szczęście Lombardi zasłużył na swą reputację i śpiewak poczynił znaczne postępy.

Inna sprawa, że dyrygent podpisał z tenorem nietypowy kontrakt – ponieważ Caruso nie mógł opłacić kosztownej edukacji, Lombardi zażyczył sobie części dochodów tenora z okresu pięciu lat. Rzecz w tym, że gdy Caruso stał się sławny i niewyobrażalnie bogaty, dyrygent złożył pozew. Poszło o to, że w kontrakcie nikt nie określił, o które pięć lat chodzi, a zatem Lombardi mógł sobie wybrać najbardziej lukratywne pięciolecie. Panowie nie szczędzili sobie złośliwości, jednak całą sprawę udało się załatwić polubownie. Ostatecznie artyści rozstali się w zgodzie, a Caruso przez całą karierę zapewniał, że wsparcie Lombardiego było niezbędne dla jego głosu.

W każdym razie, po nauce u cenionego pedagoga sukces nastąpił szybko – w 1897 roku wystąpił na prapremierze „Arlezjanki” Cilei i to jako Fryderyk (główny bohater). Rok później zaliczył kolejną prapremierę, będąc pierwszym tenorem w „Fedorze” Umberta Giordano.

Do końca wieku występował w Monte Carlo, Warszawie, Sankt Petersburgu, czy nawet Buenos Aires. W 1900 roku zadebiutował w La Scali, w „Cyganerii”, pod batutą Toscaniniego. A skoro o dziele Pucciniego mowa…

Kuba, Henio i Artur

To w jaki sposób panowie się spotkali, pozostaje do dziś niewiadomą – to znaczy pewnie któraś z wielu teorii jest prawdziwa, jednak wskazanie tej jednej słusznej jest niewykonalne. Najbardziej romantyczna wersja opowiada o tym jak Caruso ubłagał krótkie spotkanie w domu kompozytora. Wtedy to Caruso zaśpiewał arię Rudolfa z „Cyganerii”, która zachwyciła Pucciniego (miał wówczas zadać pytanie Kto cię tu przysłał? Sam Pan Bóg?).

Z kolei w książce „Cyganeria i motyle” Puccini usłyszał Carusa po raz pierwszy przed 1900, kiedy wracał z Paryża do Włoch przez Monte Carlo. Podobno śpiewak nie zrobił na nim wielkiego wrażenia, ale po „szkole Toscaniniego” już w 1900 roku kompozytor nie mógł się nachwalić tenora. Ten wariant jest już bliższy prawdzie – w każdym razie, jest wielce prawdopodobne, że Caruso został wprowadzony do grona przyjaciół Pucciniego dzięki Toscaniniemu. Jednak w wersji książkowej nie pasują daty – panowie musieli się poznać wcześniej, bo Puccini rozważał, czy nie powierzyć naszemu bohaterowi roli Cavaradossiego (prapremiera „Tosci” odbyła w styczniu 1900). Zatem kompozytor musiał rozważać kandydaturę Carusa przynajmniej w 1899.

Jeśli kogoś interesuje, jak się skończył ten angaż – Puccini zdecydował się na bardziej doświadczonego tenora, Emilia De Marchi. I choć lombardzki artysta nie zawiódł, później Puccini nieco żałował, że nie wyznaczył Carusa.

Relacje całej trójki miały ogromny wpływ na dalszą działalność artystyczną Pucciniego. Caruso wyruszył bowiem do Nowego Yorku (o tym za chwilę), gdzie również Toscanini, a później wzięli udział we wspólnym przedsięwzięciu jakim było „Dziewczę z zachodu”. Tu właśnie Caruso zasugerował kompozytorowi, że Dickowi Johnsonowi brakuje jakiegoś ostatniego szlifu w akcie III. Kompozytor przyznał rację śpiewakowi i dopisał słynne Ch’ella mi creda.

Mimo wielkiego sukcesu na prapremierze, „Dziewczę z zachodu” nie zrobiło zawrotnej kariery, zaś Puccini stworzył kolejną wielką rolę dla tenora spinto/dramatycznego dopiero po śmierci tenora. Nie zmienia to faktu, że nawet bez żadnych kolejnych wielkich projektów, całe trio utrzymywało zażyłe stosunki.

A skoro już wspomnieliśmy o „Dziewczęciu z zachodu”: sądzę, że to najlepszy moment by porozmawiać o:

Metropolitan Opera

W 1903 roku Caruso zadebiutował w Metropolitan Opera. Zważywszy na swój krótki żywot, liczba występów w tej szacownej instytucji poraża: w przeciągu 17 lat zaśpiewał tam aż 863 razy!

Choć wizerunek medialny Carusa tworzy wizję niemalże całkowitej migracji do USA, wielki tenor wcale nie zrezygnował z występów w Europie. Ba, w 1904 roku kupił willę niedaleko Florencji, która była jego ulubioną przystanią. Wciąż występował na starym kontynencie, szczególnie na scenach włoskich i w Londynie.

Tym niemniej, to z występami w MET kojarzymy głównie Carusa. Zadebiutował w „Rigoletcie”, mając za partnerkę naszą Marcelinę Sembrich-Kochańską. Szybko stał się popularny, a jego repertuar powiększał się z roku na rok – to właśnie zaliczył kilka operowych debiutów, śpiewając po raz pierwszy Manrika, Lyonela (z „Marty” Flotowa), Samsona, Avito (z „Miłości trzech królów” Montemezziego), Don Alvaro (z „Mocy przeznaczenia”), czy Eleazara (z „Żydówki” Halevy’ego).

Caruso szybko stał się popularny i stał się znaną postacią medialną. Lubił przyjmować w swym domu gości (w Nowym Yorku mieszkał głównie w hotelu Knickerbocker), korzystał z zalet miasta, by uzupełniać swoje liczne kolekcje (zbierał tabakierki, znaczki, zegarki i monety), w wolnych chwilach rysował, palił ciężkie cygara, prowadził przyjęcia (zaprzyjaźnił się mocno ze wspomnianym już neapolitańskim barytonem Antonio Scottim) i tworzył tzw. scrapbooki (chyba nie ma polskiego odpowiednika, chodzi o albumy z wycinkami gazet).

Śpiewak żył w dostatku i szczęściu, ciesząc się fortuną nieporównywalną do innych gwiazd operowych. Dlaczego? Dorobił się ogromnych pieniędzy z kontraktów płytowych. Jednak o tym następnym razem.

Informacje o poprostuopera

Pasjonat opery, dobrej literatury i gier RPG. Operę pokochał w szkole podstawowej i jest jej wierny od dobrych dwudziestu lat. Preferuje starą szkołę, choć nie odrzuca wszystkiego, co oferuje współczesna opera. Ponieważ gust prowadzącego zmieniał się przez te wszystkie lata, wiele starych wpisów (zwłaszcza tych dotyczących nagrań i ulubionych śpiewaków) jest częściowo nieaktualnych. Najstarsze wpisy (zwłaszcza z lat 2011-2018) podlegają regularnej aktualizacji. Wszelkie prawa zastrzeżone: kopiowanie, powielanie i przekształcanie artykułów za zgodą autora (proszę pisać maila na adres poprostuopera@gmail.com, na pewno odpowiem)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na „Enrico Caruso – w setną rocznicę śmierci geniusza (1873-1921), cz. 1

  1. Jan pisze:

    Można polemizować do końca świata i nigdy nie będą wszyscy zadowoleni.

  2. Pingback: Ważne rocznice, czyli o diamentowym roku 1873 | poprostuopera

Dodaj komentarz