Rozliczenie z teraźniejszością – „La Traviata” z Covent Garden, 2019

Pracując nad trochę większymi projektami, pomyślałem, że niezłym pomysłem byłoby przejrzenie co bardziej współczesnych, głośnych spektakli. Dlaczego? Z trzech powodów. Po pierwsze, część Czytelników zwróciła mi uwagę, że dobrze bym od czasu do czasu rzucił okiem na to, co oferuje współczesna opera. Po drugie, w ostatnich latach nie poświęcałem dostatecznie dużo uwagi londyńskiej operze, a ta przecież ma swoją renomę. Po trzecie, nie tylko masa esejów internetowych wpłynęła na zmianę moich muzycznych przekonań – odcięcie od współczesnych spektakli na pewno zrobiło swoje. Byłem więc ciekaw co się stanie, gdy po 18. miesiącach starannego studiowania starej szkoły, sięgnę po coś całkiem nowego.

Szukając czegoś „głośnego” i powszechnie chwalonego, natrafiłem na spektakl „La Traviaty”, który doczekał się nawet wydania na DVD – co oznacza, że to już przynajmniej trzecie wydanie produkcji Richarda Eyre (wcześniej opublikowano wersje z Gheorghiu i Fleming, spektakl z Gimadievą chyba nie doczekał się płyty). Z nazwisk zaciekawiła mnie Ermonela Jaho (jedna z ulubienic pana Pappano – niestety, nie dyrygował tym spektaklem) i Placida Domingo (liczącego tu 78 wiosen).

I jak wypadło moje spotkanie z operową teraźniejszością?

Inscenizacja pana Eyre jest chyba dość dobrze znana, jednak dla przyzwoitości przypominam. To ładna, bardzo kameralna produkcja, zgodna z założeniami kompozytora. Co prawda jest dość statyczna – akt I toczy się wokół jednego pokoju, sceny wiejskie nie grzeszą przestrzenią, a druga scena aktu II wygląda ładnie, choć „wielki bal” prezentuje się raczej skromne (akt III jest oczywiście skrajnie kameralny, ale tu ciężko wyobrazić sobie coś innego). I w zasadzie to mi nie przeszkadza. Nie jest to widowiskowa „La Traviata”, którą będziecie pamiętać przez dekady, jednakże wszystko jest spójne, starannie przygotowane (bardzo ładne oświetlenie) i zgodne z epoką libretta. Tak więc rozumiem dlaczego ta produkcja zagościła w Covent Garden na już prawie 30 lat.

Obsada drugoplanowa „La Traviaty” nie należy do przesadnie istotnych (w porównaniu np. do „Rigoletta”), ale zawsze warto wspomnieć chociaż dwa słowa. Tego wieczora – było bardzo źle. Na pewne wyróżnienie zasługuje Jeremy White w roli markiza. Cała reszta prezentowała poziom od ledwie przeciętnego do fatalnego, ze szczególnym uwzględnieniem jednego z najgorszych Gastonów jakich słyszałem (Thomas Atkins).

Placido Domingo od jakiegoś czasu coraz częściej pojawia się na koncertach i galach, a coraz rzadziej na deskach teatrów operowych. I, zważywszy na jego wiek, ciężko się dziwić. Tym niemniej, bardzo byłem ciekaw co sobą zaprezentuje w tak później jesieni swej kariery. I wyszło średnio: wokalnie bywa ładnie i w stosunku do reszty (o tym za chwilę) mam wrażenie, że słucham kogoś, kto wie na czym polega śpiew operowy, jednak słychać, że wieku już nie oszuka. Jest bardzo dużo siłowania się z rolą, zdarzają się problemy z kontrolą oddechu, góra bywa rozwibrowana… Jednak to wciąż Domingo i zarówno aktorsko, jak i pod kątem „zatracenia się” w roli potrafi zaskarbić sobie miłość widowni.

Istnieje jeszcze jedna przyczyna, dla której nie jestem w stanie ocenić hiszpańskiego śpiewaka negatywnie – bo o ile jego występ jest daleki od doskonałości, to przy młodej parze śpiewającej Wiolettę i Alfreda wypada niczym Titta Ruffo.

Uff… zanim zacznę pisać o Ermoneli Jaho, trzy ważne kwestie. Po pierwsze, zdaję sobie sprawę, że ten blog przeszedł długą drogę. I wiem, że wiele lat temu, gdybym trafił na ten spektakl, aż ścigałbym się z samym sobą nad wymyślaniem kolejnych cynicznych komentarzy na temat tego, jak bardzo źle się bawiłem. Mam już jednak swoje lata i chyba trochę złagodniałem, zatem ograniczę się do samych merytorycznych problemów. Druga rzecz, bardzo chciałem znaleźć jakikolwiek pozytyw i wydaję mi się, że znalazłem – mianowicie, primadonna dość dobrze prezentuje wizję reżysera co do kreacji Wioletty. To postać mocno melodramatyczna, od początku aktu I skazana na klęskę, znaczniej bardziej niedomagająca niż jej koleżanki z innych teatrów. Dla mnie jest zdecydowanie zbyt „nieludzka” i „telenowelowa”, ale muszę się zgodzić, że bardzo ładnie łączy się to z ogólną koncepcją całej inscenizacji.

I jeszcze jeden drobiazg – ja rozumiem i nawet szanuję koncepcję, że Wioletta nie musi brzmieć „ładnie”. Tak jak przy późniejszych spektaklach Magdy Olivero nie narzekam na ową brutalność i „autentyczność” jej głosu. Tylko przewaga dawnej primadonny polega na tym, że tam tego głosu było zdecydowanie więcej… No i był podparty odpowiednią techniką. Tym bardziej, że rola Wioletty nie wymaga wielkiego głosu. Wszak wśród sławnych primadonn, które wzięły się za tę postać znajdziemy liczne soprany koloraturowe (Patti, Melba, Moffo).

Mając więc w pamięci dobre recenzje ze spektaklu, fakt, że Wioletta może mieć głos wagi piórkowej i nie musi brzmieć „ładnie”, spodziewałem się przynajmniej czegoś przyzwoitego. A było gorzej niż źle. Gdybym miał skwitować kreację pani Jaho jednym stwierdzeniem, posłużyłbym się uwagą Montserrat Caballe z jednego warsztatu wokalnego: Ja nie chcę słyszeć powietrza, ja chcę usłyszeć głos! Mówiąc krótko, albańska sopranistka zażyna się wokalnie, śpiewając poza skalą i tym, co zapisane w nutach (Anglicy mają ładne określenie out of pitch, które nie bardzo wiem, jak przetłumaczyć). Głos jest szary i pozbawiony barw, do tego zwyczajnie za słaby by poprawnie zaintonować rozpacz, radość i niemoc.

I ja rozumiem, że to może być pomysł interpretacyjny, by z Wioletty zrobić dość jednowymiarową, bezbarwną marionetkę losu (skoro i tak już umiera na gruźlicę, to może spróbować wszystkich zadowolić, przez co traci własną tożsamość), ale to też trzeba umieć sprzedać widowni. A prawda jest taka, że granie na bardzo wąskim zakresie emocjonalnym jest o wiele trudniejsze od operowej „śmierci i zniszczenia”. Albo pani Jaho nie ma techniki, która pozwala jej poprawnie zaśpiewać rolę albo aktorsko rzuciła się z motyką na Słońce i sromotnie przegrała. Choć patrząc na to, że w duecie z 78-letnim Domingo o wiele wyraźniej i donośniej słychać legato wiekowego solisty niż śpiewającą „normalnie” primadonnę, to stawiam na problemy techniczne.

Do tego małego i brzydkiego głosu dochodzą inne kwestie – bardzo zła kontrola oddechu, szczekliwe, przedłużone vibrato, wymuszony i źle rozwinięty dół rejestru. Nie wiem, czy primadonna brała lekcje u Yannicka Nezet-Seguina, ale czuć tu wypaczoną szkołę wokalną kanadyjskiego dyrygenta: niektóre dźwięki primadonny są brane w taki sposób, jakby chciała je jeszcze pomniejszyć. Mam wrażenie, że gdyby nie fakt, iż spektakl był nagrywany (a więc całość nagłośniono) to moglibyśmy mieć poważne problemy z tym, by sopranistkę w ogóle usłyszeć…

By zakończyć ciut optymistyczniej – z kwestii wokalnych mogę pochwalić primadonnę za jeden drobiazg. Cieszę się, że w Sempre libera nie atakowała górnych tonów piszcząc jak mysz, jak ma to w zwyczaju wiele współczesnych sopranistek.

Sopranistce towarzyszy Charles Castronovo. Właściwie nie wiem, co mam napisać – nie jestem pewien, czy jest tu cokolwiek do chwalenia. Zaczynając od tego, że jego głos jest równie (jeśli nie bardziej) ubogi w barwy, do tego skrzekliwy i szczekający. Jeśli chodzi o rejestr, to właściwie wszystko leży z powodu maleńkiego, nawet już nie operetkowego głosu. W sumie szczęściem w nieszczęściu jest to, że w kwestii aktorstwa tenor jest równie bezbarwny. I wiem – Alfredo nie jest najważniejszą postacią tego dramatu i byłoby wręcz źle, gdyby przysłonił primadonnę, ale są jakieś granice nudziarstwa.

Właściwie nawet nie wiem co mam myśleć o dyrygencie – ponieważ nie znam zakresu wpływów pana Antonello Manacordy w Londynie, to nie mam pojęcia, czy kazano mu poprowadzić spektakl z tymi solistami bez żadnych uwag, czy sam uznał, że wszystko gra. Skłaniam się ku tej pierwszej teorii – widać, że dyrygent dwoi się i troi, by soliści zaprezentowali cokolwiek. Niestety, z tego powodu orkiestra ogranicza się do skromnego akompaniamentu, nawet nie próbując wejść w dialog z solistami – po prostu kapelmistrz wie, że istnieje spore ryzyko, iż orkiestra mogłaby całkowicie zagłuszyć śpiewaków.

Jakie mam wrażenia po pierwszym od dawna spektaklu operowym we współczesnym wydaniu? Wśród trzech gwiazd wokalnych najlepszy jest 78-letni tenor śpiewający rolę barytonową. To nie jest dobra prognoza na przyszłość.

Jeśli uważacie, że przegapiłem jakiś świetny albo przynajmniej głośny spektakl ostatnich lat, chętnie posłucham. Mimo wszystko, chcę wierzyć, że po prostu miałem pecha.

Pozdrawiam i życzę bardziej udanych przedstawień.

Informacje o poprostuopera

Pasjonat opery, dobrej literatury i gier RPG. Operę pokochał w szkole podstawowej i jest jej wierny od dobrych dwudziestu lat. Preferuje starą szkołę, choć nie odrzuca wszystkiego, co oferuje współczesna opera. Ponieważ gust prowadzącego zmieniał się przez te wszystkie lata, wiele starych wpisów (zwłaszcza tych dotyczących nagrań i ulubionych śpiewaków) jest częściowo nieaktualnych. Najstarsze wpisy (zwłaszcza z lat 2011-2018) podlegają regularnej aktualizacji. Wszelkie prawa zastrzeżone: kopiowanie, powielanie i przekształcanie artykułów za zgodą autora (proszę pisać maila na adres poprostuopera@gmail.com, na pewno odpowiem)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

16 odpowiedzi na „Rozliczenie z teraźniejszością – „La Traviata” z Covent Garden, 2019

  1. Papagena pisze:

    Jaho zawsze była kontrowersyjna, ma wielbicieli i antyfanów chyba w równej liczbie. Zdziwił mnie Pan oceną Castronovo. Polemizować nie będę, konkretnego spektaklu nie słyszałam ale jedno wiem na pewno – to nie jest głos ani maleńki, ani szczekliwy, co mogę potwierdzić słuchając go kilkakrotnie live. Ale głowny powód tego komentarza nie dotyczy „Traviaty”. 4 sierpnia na kanale RAIplay będzie transmisja „Nabucco” z Verony. Śpiewacy kompletnie mi nieznani, ale w roli Abigaille Ewa Płonka, która szturmem podbija europejskie sceny swoją Turandot. Inscenizację znam, jest olbrzymia, konie i słonie z „Aidy” mogłyby pozazdrościć. Warto ją zobaczyć. Czy usłyszeć – nie wiem, okaże się.

    • poprostuopera pisze:

      O! Bardzo dziękuję – powiem szczerze, planowałem za tydzień lub dwa napisać o Pani Płonce, bo jej Turandot zrobiła na mnie wrażenie (choć zastanawiam się, czy przypadkiem to nie jest spinto, a nie sopran dramatyczny). Chętnie obejrzę.

      Pozdrawiam!

      PS – myślę, że będę musiał jeszcze posłuchać pani Jaho w „Madamie Butterfly”, bo to chyba jej najgłośniejsza rola. Z drugiej strony, patrząc na to, że potrzeba tu przynajmniej dużego sopranu lirycznego, to trochę się boję… Pana Castronovo nie słyszałem wcześniej i wolałbym nie powtarzać tej znajomości, choć jeśli faktycznie miał po prostu zły dzień, to dam mu szansę.

      • donmagnifico pisze:

        Tak, ten występ może być mocny.
        https://youtu.be/DKLEtS90bMc taki fragment pojawił się na yt, nagrany amatorsko.
        Generalnie nagranie przewybitne, pod koniec głos nie wybija się nad chór, ale to raczej efekt kiepskiego sprzętu, ewentualnie specyfiki tej opery (ciężko utrzymać dynamikę orkiestry i chóru w ryzach). Bardzo nie podoba mi się operetkowe aktorstwo, ale na to można przymknąć oko. Jedno jest pewne, Callas ma niezłą następczynię ;).
        Ostatnio znalazłem też fragmenty z 2013r, nie pamiętam nazwiska śpiewaczki i chyba znikły już w ogóle z yt, ale prezentowała naprawdę wybitny poziom.
        Soprany dramatyczne nie umarły, gorzej że wielkie teatry wolą zatrudniać „przepiękne” głosiki godne skowronków do ich partii, „bo to się lepiej kupi”.
        Można jakiegoś linka do transmisji?
        Czy to kanał w telewizji/radiu?

  2. Julia pisze:

    Popieram prośbę dotyczącą Linka, dobrze byłoby posłuchać czegoś współczesnego.
    Co do tej „Traviaty”, to przesłuchałam tylko to co tutaj pan Marek zamieścił. Kojarzyło mi się z tym, gdy jakieś małe dziecko śpiewa na występie, akompaniator gra tylko tyle żeby go nie zagłuszyć.
    Niedawno, znaczy jakieś dwa miesiące temu, słuchałam sobie „Tosci”, z jakiegoś chyba włoskiego teatru. Zdecydowałam się na to, ponieważ była transmisja na żywo, a na żywo zawsze się ciekawie ogląda, bo są te emocje, które towarzyszą takim przedstawieniom. O reżyserii nic powiedzieć nie mogę, ale głosy były całkiem dobre, Tenor mnie pozytywnie zaskoczył. No dobrze, muszę przyznać że nie obejrzałam pierwszego aktu, po prostu nie zdążyłam. Na tą chwilę nie pamiętam, co to byli za wykonawcę i co to był za teatr.
    Przepraszam, że tak się rozpisuje, ale bardzo Zastanawia mnie, dlaczego tak się zmieniła technika śpiewu operowego. Wczoraj słuchałam sobie „Undite, undite o rustici” w wykonaniu Adama Didura. I to wcale nie jest tak, że to był jakiś mega wielki głos, bo wydaje mi się, że późniejsze wykonania tej arii są wykonane większymi głosami. Dlatego myślę że chodzi o technikę. Sama, można trochę powiedzieć, biorę lekcje śpiewu, dlatego ta tematyka mnie dość interesuje.
    W sumie, to łączy się z tym, co Pan Marek pisał o tym kanale na youtubie, tej chyba Armeńskiej śpiewaczki.
    Pozdrawiam

    • poprostuopera pisze:

      Witam na blogu!

      W sumie w dawnych czasach dzieci też potrafiły śpiewać dużym głosem (https://www.youtube.com/watch?v=z4ZBLk4MLSQ).

      Co do Pani pytania, to podejrzewam, że osoba, która znalazłaby odpowiedź zrobiłaby wielką przysługę światu opery 🙂 Teorii jest kilka – jedna mówi o odrzuceniu prac wokalnych pana Manuela Garcii (na bazie którego szkoliły się pokolenia śpiewaków od XIX wieku do lat 60-70 tych XX wieku), a opera bardzo dużo straciła na czerpaniu wzorców z muzyki pop.

      Inną przyczyną mogą być fatalne skutki nauczania – żaden ze mnie ekspert, jednak słuchając niektórych teorii aż włos się na głowie jeży. Na przykład obecny dyrektor MET uczy młodych śpiewaków, że „dół rejestru nikogo nie obchodzi”. Mówi się również o fatalnym klasyfikowaniu głosów – masa współczesnych mezzosopranistek to de facto soprany.

      Inni mówią o problemach związanych z odkryciami muzyki barokowej – namnożyło się wówczas mnóstwo teorii muzykologicznych, co stworzyło wokalne pomieszanie z poplątaniem co jak powinno się śpiewać.

      Mógłbym zrobić wpis gromadzący najpopularniejsze teorie, natomiast nie wiem, czy ostatnimi czasy już trochę nie nudzę Czytelników swoim marudzeniem :). Choć, jeśli jest wola w Narodzie, chętnie coś napiszę 🙂

      Pozdrawiam serdecznie

  3. poprostuopera pisze:

    Pamiętam, że w spektaklu z Chin primadonna była przyzwoita (choć daleka do olimpijskiej formy), natomiast najlepszą współczesną Abigail jest dla mnie pani Hernandez 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=75qqSRl7zCs

    Transmisja będzie dopiero 4 sierpnia, ale faktycznie – Papageno, czy wiesz może, gdzie będziemy mogli obejrzeć ten film?

  4. donmagnifico pisze:

    O, faktycznie trochę tego śpiewała, kilka dni temu pojawiły się nowe nagrania
    https://youtu.be/kTSwdQMAEQA. Nie wiem, jak dla mnie ma troszkę za mały i zbyt skrzekliwy głos, ale jak najbardziej jest do przeżycia :). Ogólnie zastanawiam się, czy istnieje jakikolwiek większy zabójca głosów w repertuarze, nawet na inne typy głosów. Turandot? Bo jakoś nawet Straussowskie i Wagnerowskie role na hochdrammatischer sopran adekwatne śpiewaczki mogą wykonywać dekadami, a typowa śpiewaczka rezygnuje z Abigail po jednym/kilku występach…
    Ale mi chodziło o tę sopranistkę- https://youtu.be/7-GdfZWKoSE https://youtu.be/mHekTASJNLQ. Jak dla mnie- brzmi niemalże perfekcyjnie. Niestety nie wiem czy jakiekolwiek inne fragmenty są dostępne i na ile reszta obsady stoi na podobnym poziomie. No i jej kostium i ogólnie produkcja nie powala.
    Co do Didura- warto mieć na uwadze, że prawdopodobnie jego głos był znacznie większy (zważywszy, że miał w repertuarze role pokroju Wotana czy Klingsora) dawne techniki nagrywania studyjnego nie pozwalały największym głosom pokazywać całej swojej mocy (przypominam historie związane z Nilsson- w kilku nagraniach dla telewizji sprzęt odmówił posłuszeństwa, nagranie studyjne Turandot wymagało obniżenia kilku fragmentów, bo jej moc przy najwyższych nutach rozstrajało mikrofony. Tymczasem Didur nagrywał jeszcze pół wieku wcześniej ;)). Ale nie jestem ekspertem, mogę się mylić.
    Pozdrawiam

  5. poprostuopera pisze:

    Co do pani Hernandez, to chyba akurat wymieniliśmy się z linkami z jednego z jej słabszych wieczorów 🙂 Na mnie zrobiła piorunujące wrażenie choćby w „Balu maskowym” – na przykład w tej scenie, nawet w złotej epoce śpiewu mało która Amelia jest słyszalna przy słowie „Sangue”, a jej się udało: https://www.youtube.com/watch?v=W8jd4PGvofk

    A, przyznaję, pani Pirozzi brzmi bardzo dobrze – niestety, nie można tego powiedzieć o towarzyszącym jej barytonie… Ale chętnie pogrzebię i poszukam innych jej występów 🙂 Dziękuję!

    Wracając do starych głosów – jest tak jak Pan DonMagnifico mówi, w dawnych latach śpiewacy musieli się bardzo oszczędzać przed mikrofonem i tylko nieliczni go poskromili. Znane są przypadki, gdy np. Birgit Nilsson wysadzała część sprzętu przy nagraniach, więc trzeba było szukać jakiegoś artystyczno-technicznego kompromisu.

    Pozdrawiam serdecznie!

  6. Gość pisze:

    Osoba poświęcająca czas i wysiłek intelektualny dla prowadzenia swojego dorobku krytycznego w obszarze muzyki, czyni wszelkie wpisy takimi, jakie uznaje za właściwe, bo takie jest prawo Autora. Jeśli jednak Autor pozwala i przyjmuje koniecznie kulturalnie wyrażone komentarze i uwagi, to dwa malutkie, osobiste spostrzeżenia, z koniecznym dookreśleniem braku osobistego wykształcenia i doświadczenia w tematyce przewodniej.

    (Uwaga szczegółowa)
    Z poziomu artystycznego zaścianka, jakim stale i niezmiennie pozostaje przecież Polska i jej niedofinansowana kultura, de facto publikuje Pan deprecjonującą tyradę i niejako nazywa Pan dalece tandetną produkcję światowych specjalistów operowych zatrudnionych przez jeden z najlepszych teatrów operowych współczesnego świata.

    (Uwaga ogólna)
    Tzw. misja tegoż portalu tematycznego chyba nie jest oficjalnie zdefiniowana, ale z perspektywy osoby aspirującej do rozpoczęcia osobistej przygody z tą dziedziną sztuki, uważam, że Pana portal bardziej odstręcza, niż zachęca przez edukuję. Tak czasem bywa.

  7. poprostuopera pisze:

    No cóż, z racji tego, że nie podano żadnych szczegółów odnośnie zarzutów, moja odpowiedź nie będzie przesadnie długa (znaczną część zajmuje jeden, stary komentarz).

    Odpowiedź do „Uwagi szczegółowej”:
    a) fakt, że w naszym kraju opera stoi na mizernym poziomie, nie znaczy, że podobna sytuacja nie dzieje się w innych państwach,
    b) dofinansowanie państwowe ma niewiele wspólnego z poziomem artystycznym (uchodząca przez dekady za najlepszy gmach operowy świata, Metropolitan Opera w Nowym Yorku, jest instytucją prywatną),
    c) nie piszę „tyrady” (dobrze, że nie czytał(a) Pan(i) moich wpisów sprzed 7-8 lat, wtedy faktycznie przesadzałem), ile konstruktywną krytykę – zanim przeszedłem do oceny sopranu, napisałem dwa spore akapity o tym, jak usilnie próbowałem znaleźć taryfę ulgową dla primadonny. Przyznam, bezskutecznie,
    d) „Najlepszych teatrów operowych współczesnego świata” – co to za świat, gdzie najbardziej renomowany teatr operowy (Metropolitan Opera) ma dyrektora artystycznego, który radzi sopranom, by ignorowały dół, bo widzowie przychodzą posłuchać tylko górnych dźwięków?
    e) to, że nie podoba mi się jeden spektakl, nie oznacza, że przekreślam każdy – ten blog ma w swoich annałach sporo przedstawień, które chwaliłem,
    f) na koniec pozwolę sobie przytoczyć jeden z ciekawszych komentarzy na tym blogu:

    „Ostatnio coraz częściej obserwuję zduszanie wszelkiej krytyki (nawet tej konstruktywnej) frazesami typu: to sama wyjdź na scenę i zaśpiewaj, artyści i tak mają potwornie ciężki zawód, dają nam tyle z siebie a publiczność taka niewdzięczna, trzeba ich podziwiać bo mają ODWAGĘ żeby tak stać na scenie i śpiewać. (…). Już pomijając to, że takie gadanie jest pretensjonalne i nudne, to właśnie bezzasadne chwalenie złych przedstawień i gloryfikowanie złych śpiewaków zniechęca nową publiczność do opery. (…) Mam wrażenie, że zarówno krytycy jak i ta stała/stara publiczność, która tej opery słucha już jakiś czas jest w stanie wybaczyć bardzo dużo właśnie dlatego, że przecież ci śpiewacy tak się starają, to tacy dobrzy aktorzy, a w ogóle to nikt nie jest idealny a w ogóle to to są ARTYŚCI i ich się mierzy inną miarą. (…) Wydaje mi się, że powinno się skończyć z tą czołobitnością i powinniśmy opisywać, komentować i krytykować to, co słyszymy. Jeśli ktoś był zupełnie niesłyszalny to nie usprawiedliwiajmy tego złą akustyką, jak nie dało się zrozumieć ani słowa z tego co śpiewał – nie zwalajmy na obcy język, a gdy dźwięk wydobywający się z gardła śpiewaka sprowadza na nas koszmary senne, to znaczy że nie on miał zły dzień, tylko że my spędziliśmy okropny wieczór (cały komentarz tu:https://poprostuopera.wordpress.com/2020/01/05/here-is-why-you-dont-like-opera-i-rozwazania-o-wspolczesnej-niepopularnosci-opery/)

    Odpowiedź do „Uwagi ogólnej”:

    Fakt, kiedyś chciałem zachęcać nowoprzybyłych do świata opery, ale im dłużej prowadzę bloga, im więcej analizuję, im więcej wiem na temat najpiękniejszej ze sztuk, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że współczesna opera jest w bardzo złym stanie i to nieważne, czy mówimy o Wielkiej Brytanii, Włoszech, Polsce, czy USA. Zatem, tak naprawdę pozostaję mi zachęcać Czytelników do poznawania opery poprzez dawne nagrania i zachwalaniu tych nielicznych pereł, które zdarza mi się wyłowić (za dzień-dwa będzie recenzja spektaklu z właśnie takim pięknym wyjątkiem).

    Jeśli to Pana/Pani nie przekonuje – trudno, nie będzie to pierwszy raz, gdy ktoś oburzony opuszcza na stałe tę stronę. Zawsze staram się być szczery i uczciwy wobec Czytelników. W końcu prowadzę ten blog dla własnej przyjemności i w poczuciu, że jest kilku ludzi, którym podoba się to, co piszę. A nawet jest kilka młodych osób, których cieszy moje pisanie. Może jednak kogoś do tej opery zachęciłem…

    Pozdrawiam cieplutko 🙂

    • Gość pisze:

      Nie chcę nadużywać Pana życzliwej wyrozumiałości, niemniej jako Narrator lokuje się Pan ze swoimi kompetencjami przemożnie wysoko i rozpoznawalne w świecie opery indywidualności rozlicza Pan tu wręcz obcesowo, punktując nieskończone w swym bezkresie wady wykonawcze, co może nawet sugerować, że powinni powrócić z powrotem do konserwatorium. I to jest konwencja która mnie jednak jakoś razi. Choć jeśli jest Pan wykształconym muzykologiem w specjalności opery, to oczywiście wstrzymuję zarzut, bo takiego nie posiadam, aby profesjonalnie toczyć dyskusję.

      Rozumiem, że gdyby Autor i Jego ekskluzywny klub Czytelników zostali zaproszeni na tenże spektakl z prawem do loży i do specjalnego spotkania z jego Wykonawcami, to perspektywa takiej tortury nakazywałaby odmowę. Znalazłyby się jednak osoby (coraz mniej liczne) gotowe do przyjęcia nawet wejściówki na stojaka i bez obowiązkowego winka w przerwie.

      Dziś niesieniem kaganka jest życzliwe pisanie o tej żywej operze. Pisanie nieżyczliwe rujnuje jej dalsze niejasne perspektywy. Jeśli kocha się naprawdę, warto czasem zmilczeć. Nie widzę oczami wyobraźni młodych melomanów biegnących po nagrania artystów już od dawna nie praktykujących lub powstałe niedługo po wojnie światowej. Taki jest mój przewodni pogląd w sprawie.

      Jest Pan w komfortowym położeniu, bo może Pan pozostać z tym co już się dokonało. To dla siebie Pan wybrał i to ceni najbardziej. Wiec przyszłość tego gatunku sztuki może przestać Pana zajmować. I to jest przywilej, którego nikt nie ma prawa Panu odbierać. I nie zamierzam tego czynić.

      To tylko wymiana opinii sprowokowana tak arbitralnie bezkompromisowym artykułem.

  8. poprostuopera pisze:

    Ponieważ dalej nie ma żadnego jakiegokolwiek kontrargumentu, poza tym, że „Autor jest taki i owaki”, to obawiam się, że muszę zakończyć ten wątek.

    Pozwolę sobie tylko na trzy drobiazgi, bo tu już są kwestie elementarne:
    a) pisałem artykuły sponsorowane i nie miałem problemu pisać o rzeczach, które mi się nie podobają (także o tych, które dotyczyły darmowych spektakli ze wspomnianym „winem”), prosiłbym więc o niekwestionowanie mojej uczciwości,
    b) „Autor i Jego ekskluzywny klub Czytelników…” – jakże nieobcesowy i nieagresywny komentarz 🙂 . Jeśli chodzi o mnie, to luz, ale proszę nie obrażać pozostałych Czytelników, bo będzie ban,
    c) „Dziś niesieniem kaganka jest życzliwe pisanie o tej żywej operze” – nie mam pojęcia skąd ten pomysł. Jeśli Pani/Pana zdaniem jestem brutalny, aż strach pomyśleć co Pan/Pani sądzi o Mirelli Freni czy Zince Milanov. Jakoś jak recenzuje się źle filmy i książki, nikt nie mówi, że reżyserów i pisarzy trzeba nosić na rękach…

    Pozdrawiam i jeszcze raz proszę o nieobrażanie innych Czytelników.

    • Gość pisze:

      Jakoś Pan niezrozumiale dla mnie odczytał moją wypowiedź, ale w zasadzie to już nie istotne. Pytanie czysto retoryczne, to czy uznaje Pan jeszcze za merytoryczne cokolwiek, co nie spełnia Pana osobistego poglądu? A bana zrobię już samodzielnie. Obiecuję. Nie było także intencji, aby Kogoś obrażać i przepraszam szczerze jeśli Ktoś miałby to tak odczytać. Osobiście łatwo się nie obrażam, więc ten dobrowolny ban uczynię bynajmniej wcale nie z takiego powodu.

      Pozdrowię jeszcze tylko koniecznie nielicznych sympatyków Covent Garden.

  9. donmagnifico pisze:

    Dziękuję za pozdrowienia, jeśli dotyczą one również sympatyków tego, czym ten teatr był i już nie jest ;). Chodzi mi o te czasy, w których „jak w C.G. grano Mozarta to nawet krowy podchodziły posłuchać”. Pański paszkwil nie był skierowany bezpośrednio do mnie, ale jako „młody meloman” poczułem się wywołany do tablicy ;).
    Sam spektakl oceniam jako bardzo wyłożony- Violetta jest diabelsko trudną rolą (wbrew temu, co myśli diabla część operowego światka). Zaczynają od tego, że potrzebujemy w zasadzie innego głosu do każdego aktu (koloratura->spinto->liryczny), kończąc na złożonej naturze postaci. Kłamstwem byłoby twierdzić, że Pani Ermonela podołała. Pomijając już fakt kiepskiej formy wokalnej (dobra, każdemu się zdarzało)- przy słuchaniu mam wrażenie jakby co chwilę zapominała na krótki moment że jest na scenie. Addio del passato to mój ulubiony fragment tej opery- w wykonaniu Callas, Caballe, Freni, Los Angeles- literalnie mnie hipnotyzuje. Tutaj co najwyżej zrobiło mi się przykro. Nie jest to może najmierniejsza Violetta w moim życiu, mógłbym się dopatrzeć kilku pozytywów- ale klamstwem jest określac ten występ triumfem. Polecam przesłuchać dowolne nagranie jednej z wymienionych śpiewaczek (osobiście polecam wersję Callas Kraus-https://youtu.be/4oJwdMG-eeA) i podzielić się wrażeniami ;). Bo pluć albo zachwalać to sobie można, ale warto mieć jeszcze jakiś materiał porównawczy.
    Tenora słyszałem w lepszej formie, jest niezły https://youtu.be/ZUNCn2Haitc, ale tutaj bardzo zawodzi, Domingo nie nadaje się do grania barytonów (co najwyżej Nabucco), ale to bez znaczenia- to opera w której wszystko zależy od primadonny (chyba, że Germonta gra Bruson, to jest wyjątek).
    Tak, jakbym został zaproszony to raczej bym odmówił. Na szczęście nikt mnie nie postawił w takiej sytuacji, więc nie muszę się przejmować ;).
    Nie wiem w czym widzi Pan problem- mam 17 lat na karku uczę się śpiewać jako bas. Stara szkoła śpiewacza to moja pasja, kocham nagrania sprzed kilkudziesięciu lat. Powiem więcej- również zaczynałem od śpiewaczek na poziomie Gheorgiu. Co z tego miałem? Zraziły mnie do Pucciniego na dłuugi okres czasu… Tutaj jest kwestia słuchu muzycznego, który kształci się wraz ze słuchaniem- dla laika wady wokalne nie są aż tak wyczuwalne :c.
    No i ciekawostka- ten blog jest bardzo łagodny jak na środowisko operowe (wystarczy popatrzeć na komentarze pod losowym nagraniem na YT z Domingiem- tam to się czasem dzieje ;))
    Mam nadzieję, że mój komentarz nie jest napisany w zbyt negatywnym tonie 🙂

Dodaj komentarz