O niepodległości i sztuce – „Córka pułku”, 28.12.1940

Przeglądając stare nagrania z Metropolitan Opera, natrafiłem na nietypowy spektakl – „Córka pułku” Donizettiego to opera ciesząca się sporą popularnością, jednak w tamtych latach nie była tak często wystawiana, zwłaszcza poza granicami Francji. Postanowiłem pochylić się nad tym przedstawieniem, tym bardziej, że „otoczka” spektaklu jest zaskakująco nietypowa.

„Córka pułku” – Lily Pons, Raoul Jobin, Salvatore Baccaloni, Irra Petina, Louis D’Angelo (Hortensjusz), Maria Savage (księżna Krakentorp), Wilfred Engelman (kapral), Lodovico Oliviero (mieszkaniec wsi i notariusz), chór i orkiestra Metropolitan Opera, dyr. Gennaro Papi (Cantus-Line, 1940).

Spektakl został co prawda wydany, ale widzę, że ktoś go wrzucił na youtube dwa lata temu:

Lily Pons ładnie radzi sobie z rolą, gdy Maria prezentuje swoją liryczną stronę (np. w Il faut partir), jednak głos sprawia wrażenie niedostatecznie rozwiniętego. Środek brzmi nieco starczo, a przejścia między rejestrami są nieco wymuszone. Do tego w wielu epizodach jej sopran sprawia wrażenie jakby był za mały do tej roli. Z pozytywów widać, że ma dobrze opanowaną rolę od strony aktorskiej (choć w arii Chacun le sait, chacun le dit – śpiewa Chacun le dit, chacun le dit), ozdobniki i tryle też jej niestraszne. Ciekawostką jest aria Marii z aktu II, gdzie w pewnym momencie śpiewaczka przechodzi do arii Łucji z francuskiej wersji „Łucji z Lammermooru”. Ogólnie rzecz biorąc jest przyzwoicie, ale ciężko tu mówić o wielkiej roli.

Raoul Jobin chyba nigdy nie podbije mego serca. Jest tu podobnie jak w omawianych jakiś czas temu „Opowieściach Hoffmanna” – wielkim atutem tenora jest wspaniała dykcja i doskonałe zrozumienie tekstu. Problemem pozostaje dość brzydka barwa głosu i nieco wymuszona góra. Do tego jego rola jest straszliwie zmarginalizowana: słynne Ah, mes amis! zostało skrócone i pominięto jego arię w akcie II. Tym samym mam wrażenie, jakoby stał się trzecim bohaterem dramatu.

W związku z tym Salvatore Baccaloni musiał wziąć na swoje barki główną rolę męską i dzięki temu wszystko dobrze się skończyło, bowiem był bezwzględnie najjaśniejszym punktem spektaklu. Świetny wokalnie i znakomity aktorsko, poradził sobie zarówno w duecie z Marią, jak i w licznych scenach zbiorowych. Także dwa tercety z aktu II wypadły brawurowo. Wspaniała rola wspaniałego solisty.

Spośród wszystkich artystów tego wieczoru Irra Petina ucierpiała chyba najbardziej na skrótach – praktycznie straciła swoją główną scenę (na początku opery), tak więc zostały jej de facto epizody aktorskie, dwa finały i tercet w akcie II. W tym ostatnim, niestety, bardzo źle ją słychać, więc wstrzymuję się z ostateczną oceną śpiewaczki. Natomiast efekt końcowy wypadł słabo.

Spory problem mam także z dyrygentem, który obrał szaleńczo szybkie tempa – miejscami ma to sens, partytura zyskuje na humorze i w kilku scenach zdecydowanie pomogło to solistom, ale czasem odnoszę wrażenie jakby Papi po prostu nie miał serca do tej muzyki i chciał jak najszybciej dokończyć dzieło.

Jak widać na załączonym obrazku, spektakl jest co najwyżej średni – poza Baccalonim nie ma tu nikogo dla kogo warto pochylać się nad tym nagraniem (choć dzięki niemu warto przesłuchać całe przedstawienie, a przynajmniej sceny z jego udziałem). Nie pisałbym jednak o tym spektaklu, gdyby nie jeden wątek – mianowicie polityczny.

Jak zapewne wiecie, do 28.12.1940 roku Niemcy zdążyli już zająć znaczną część kontynentu, w tym Francję. Tymczasem Amerykanie jeszcze nie angażowali się w działania wojenne (kwestię na ile pozorna była ich polityka izolacjonizmu pozostawiam historykom). Nic zatem nie wskazywało, by Stany Zjednoczone miały zamiar w jakikolwiek sposób uczestniczyć w europejskiej zawierusze. I tym momencie na scenę wkracza Lily Pons (i to dosłownie). Francuska śpiewaczka była gorącą orędowniczką polityki generała de Gaulle i wcale nie miała zamiaru udawać, że w jej ojczyźnie nic się nie dzieje. Zatem zażyczyła sobie, by w Salut a la France Maria wymachiwała flagą Lotaryńską (ten region był zawsze kością niezgody między Niemcami, a Francją). Dyrekcja teatru protestowała, ale primadonna postawiła na swoim. Co więcej, finał aktu drugiego zwieńczono pierwszymi taktami Marsylianki, co nie uszło uwagi widzów i krytyków.

Pod filmem na youtubie, ktoś ładnie podsumował całe wydarzenie, nazywając je wielkim sukcesem dyplomatycznym primadonny. No właśnie, dyplomatycznym… Nie mogę powiedzieć, że nie zgadzam się z Pons, bo chciałbym, by Stany Zjednoczone zareagowały na wydarzenia w Europie tak szybko jak to możliwe. Z drugiej strony amerykańscy widzowie przyszli do teatru zobaczyć komedię i część z nich mogła sobie zwyczajnie nie życzyć politycznych deklaracji. Tym bardziej, że sam spektakl nie stoi na nie wiadomo jakim poziomie.

Informacje o poprostuopera

Pasjonat opery, dobrej literatury i gier RPG. Operę pokochał w szkole podstawowej i jest jej wierny od dobrych dwudziestu lat. Preferuje starą szkołę, choć nie odrzuca wszystkiego, co oferuje współczesna opera. Ponieważ gust prowadzącego zmieniał się przez te wszystkie lata, wiele starych wpisów (zwłaszcza tych dotyczących nagrań i ulubionych śpiewaków) jest częściowo nieaktualnych. Najstarsze wpisy (zwłaszcza z lat 2011-2018) podlegają regularnej aktualizacji. Wszelkie prawa zastrzeżone: kopiowanie, powielanie i przekształcanie artykułów za zgodą autora (proszę pisać maila na adres poprostuopera@gmail.com, na pewno odpowiem)
Ten wpis został opublikowany w kategorii Uncategorized i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz